Rozdział dziewięćdziesiąty siódmy: Trzecią zaś lojalność

1.3K 178 175
                                    

Rufus uderzał statecznie palcami o blat swojego biurka, przyglądając się dwóm listom, które przyszły do niego wczoraj. Na jeden z nich odpisał, oczywiście, od razu, sugerując czas spotkania, który, jak miał nadzieję, będzie pasował obu stronom. Na drugi odpisać nie był w stanie.

Kim jest ta cała Wyzwolicielka? Rufus po raz kolejny podniósł pergamin i wygładził go. Użył co bardziej konwencjonalnych czarów na ustalenie charakteru pisma, ale nie napisał tego nikt z Wizengamotu, czy w ogóle z ministerstwa. Rufus, oczywiście, nie miał zamiaru uwierzyć po prostu w to, jak autorka usiłowała się przedstawić – jako młoda czarownica z rodziny związanej w jakiś sposób z Zakonem Feniksa – ale na wszelki wypadek przydzielił kilku aurorów do trzymania w wolnym czasie Madam Malkin na oku, a Tonks obserwowała Ginę de Rousseau. Tonks miała czasami problemy z utrzymaniem się na nogach, ale w bardzo oczywisty sposób była również najlepszą w departamencie aurorką, która mogła ujść niezauważenie.

– Proszę pana?

Rufus podniósł wzrok. To był Wilmot, który stał na straży przy jego drzwiach.

– Tak, Edmundzie? – Rufus dopilnował, żeby jego głos był tak spokojny i ciepły jak to możliwe. Wilmot był ostatnio strasznie nerwowy. Oczywiście, zareagował niezwykle emocjonalnie na wieść o tym, co Rufus ma zamiar zrobić z wywarem tojadowym, w dodatku zbliżali się do pełni. Jakiekolwiek problemy ten człowiek przeszedł kiedyś z wilkołakami, atmosfera w ministerstwie tylko wyostrzała jego reakcje, zamiast je tłumić.

– Osłony zabrzęczały w pokoju, który przeznaczył pan do aportacji dla vatesa.

Rufus kiwnął głową.

– Dziękuję, Edmundzie.

Wilmot zawahał się w drzwiach.

– Jest z nim dwójka ludzi.

Rufus uśmiechnął się. Miał wiele wprawy w kojeniu lęków swoich aurorów.

– Byłbym zaskoczony, gdyby pojawił się tu sam – powiedział. – Możesz osobiście ich tu przyprowadzić, Wilmocie. Wydaje mi się jednak, że pokój nałożył na nich wystarczająco silne zaklęcie niezauważalności, że większość innych departamentów po prostu nie zwróci na nich uwagi. – Opuścił osłony anty–aportacyjne ministerstwa, żeby Harry był w stanie wylądować niezauważenie w pokój, który opisał w swoim liście, niewielkim pomieszczeniem do przesłuchań, znajdującym się w Departamencie Przestrzegania Praw Czarodziejów.

– I jest pan pewien, że nic panu nie będzie? – Wilmot spojrzał na niego, a wokół jego błękitnych oczu pojawiły się spięte linie.

Rufus nie spojrzał na odległy, prawy kąt swojego gabinetu, ale tylko dzięki ćwiczeniom i nabytej dzięki nim wprawie. Siedział tam Percy Weasley, ukryty pod potężnym urokiem, gotów na gotów na zaatakowanie każdego niepożądanego gościa zaklęciami, które podłapywał podczas swojego treningu na aurora.

– Jestem pewien, Wilmocie. Po jednej stronie korytarza stoi Edges, a po drugiej Grant. Przeżyję.

Wilmot kiwnął niepewnie, ale szybko głową, po czym odwrócił się i wyszedł. Rufus usłyszał prychnięcie z kąta Percy'ego. Młody człowiek zdawał się nie ufać starszemu – ale z drugiej strony, był właśnie na etapie treningu, w czasie którego młodzi aurorzy nikomu mieli nie ufać. Rufus spędził ten miesiąc w absolutnej paranoi. Oczywiście, jego instruktorem był Alastor. To była jedna z przyczyn, dla których Rufus tak ciężko zniósł stratę Moody'ego, kiedy ten przeszedł na stronę Harry'ego. Nikt nie był w stanie tak mocno zagnieździć stałą czujność w młodych rekrutach jak Szalonooki Moody.

Wiatr, który trzęsie morzami i gwiazdamiWhere stories live. Discover now