Rozdział siedemdziesiąty piąty: Wstyd Regulusa

2K 199 152
                                    

– Auć!

Harry potrząsnął głową i starał się nie roześmiać, kiedy Draco spadł ze swojego łóżka i przywalił głową w podłogę, co tylko dodało do bólu po mentalnym ciosie, który przed chwilą otrzymał. Zsunął się z własnego i wyciągnął rękę, chcąc pomóc mu wstać, ale odbił się od osłony, którą wokół Dracona roztaczał krąg run, dzięki czemu jego ciało było bezpieczne kiedy opętywał Harry'ego.

– Nic ci nie jest? – zapytał, kiedy Draco pozbierał się z dywanu i łypnął na niego groźnie.

– Nie mówiłeś, że zrobisz coś takiego – wypalił Draco, otrzepując szaty. Dotknął lewej skroni i skrzywił się, co stopiło część rozbawienia Harry'ego.

Naprawdę mi przykro – powiedział, ale chwilę potem napadły na niego wizje znacznie gorszych ran, którymi Draco może oberwać w czasie przesilenia letniego. – Ale jeśli w czasie opętywania kogoś nie jesteś w stanie uporać się z atakiem legilimencji, to obawiam się, że ten plan zwyczajnie nie wypali.

Draco momentalnie poderwał wzrok.

– A niby kto inny może ci w tym pomóc, idioto? – mruknął, wciąż masując guza. – Chyba, że masz w zanadrzu jakiegoś centaura, który umie opętywać ludzi...

Harry pokręcił głową.

– Nie o to mi chodziło, Draco. Sam wiesz, jak wiele zależy od tego planu. Jeśli nie jesteś w stanie opętać mnie, kiedy będę używał na tobie legilimencji, to to nie jest świadectwo tego, że robisz coś źle, ale po prostu fakt, z którym będziemy musieli się pogodzić, co oznacza, że będę musiał znaleźć jakiś inny sposób na osiągnięcie tego, co chcę. Bo masz rację. Nie istnieje nikt, kto byłby w stanie zrobić dla mnie w czasie tej bitwy tyle co ty.

Draco zerknął na niego.

– Wiesz, to brzmi trochę, jakby chodziło ci o kogoś więcej, jak tylko o osobę z darem opętywania.

– Bo mi chodzi. – Draco zachowywał się tak od czasu ich spotkania w równonoc i ogłoszenia ich narzeczeństwa. Chwilami oczekiwał dowodów od Harry'ego na to, że jest dla niego ważniejszy od innych i to nie tylko przez wzgląd na strategię. Harry spojrzał mu w oczy bez uśmiechu. – Potrzebuję, żebyś był u mojego boku od chwili rozpoczęcia bitwy, Draco, zarówno przez wzgląd na wsparcie moralne, ale też dlatego, że nie wyobrażam sobie zrobienie czegoś takiego bez ciebie. Mam nadzieję za jednym zamachem rozbroić Voldemorta, zniszczyć większość jego śmierciożerców, pokazać światu czarodziejów, że magiczne stworzenia są w stanie walczyć u boku czarodziejów, oraz uwolnić północne gobliny, wszystko tego samego dnia. Nie poradzę sobie z tym wszystkim bez ciebie, między innymi dlatego, że nie ufam samemu sobie, że znajdę na to dość sił.

Draco uśmiechnął się z satysfakcją, kiwnął głową i wstał.

– W takim razie pozwól, że jeszcze trochę nad tym popracuję – powiedział. – Czekaj, znajdę tylko różdżkę i wyleczę sobie tego guza.

Harry przytaknął i zaczekał. Powiedział sobie stanowczo, że mógł pozwolić sobie na czekanie. Był dopiero początek kwietnia; wciąż mieli niemal trzy miesiące do letniego przesilenia, kiedy już nie będzie czasu na ćwiczenia. Nie było żadnego powodu, przez który zniecierpliwienie miałoby chwytać go za gardło i ściskać mu żołądek.

Ale to właśnie robiło. A kiedy Harry skończy trening z Draconem, to będzie musiał nauczyć się czegoś innego.

* * *

Zachariasz Smith jeszcze nigdy nie był aż tak oburzony. Doprawdy, Harry był po prostu bezczelny, za kogo on się miał?

No, pewnie za vatesa, niedorosłego Lorda i w dodatku prawdopodobnie ma rację, odpowiedział mu głos jego treningu i Zachariasz musiał przyznać mu rację. Tak czy inaczej, Harry nie musiał tego tak niegrzecznie ujmować.

Wiatr, który trzęsie morzami i gwiazdamiWhere stories live. Discover now