Rozdział siedemdziesiąty czwarty: Wysoka cena zemsty

1.7K 193 118
                                    

Notka od autorki: UWAGA: W tym rozdziale znajdą się opisy gwałtu i tortur. Proszę, omińcie go, jeśli takie tematy są dla Was nie do zniesienia.

---* * *---

Milicenta siedziała z ojcem w ciszy. Adalrico poprosił Elfridę, żeby zabrała Marian na zewnątrz na spacer, byleby pozostały w zasięgu osłon namiotu. Nigdy nie wiadomo, Starrise może zaatakować ich rodzinę jeszcze przed pojedynkiem. Musiałby kogoś na nich nasłać, ale z tego co Milicenta usłyszała od ojca, to byłoby w jego stylu.

Adalrico wysłał jej matkę na zewnątrz już dobrych pięć minut temu, ale przez cały ten czas nie odezwał się nawet słowem. Milicenta z całych sił starała się siedzieć jak najbardziej nieruchomo, spowalniając swój oddech i bicie serca. Przez cały czas zastanawiała się, czemu to wszystko tak mocno na nią działa. Przecież nie spodziewała się, że jej ojciec umrze ze starości. Mógł zginąć podczas jednej z bitew Harry'ego, albo z ręki skrytobójcy, który usiłowałby przetrzebić wewnętrzny krąg sojuszników Harry'ego. Powinna była spodziewać się tego, wypatrywać zagrożenia zza każdego zakrętu, a mimo to uczucie uderzyło w nią niespodziewanie, niczym piorun.

– Milicento.

Wreszcie jest gotów przejść do rzeczy. Milicenta wyprostowała się i wbiła wzrok w twarz swojego ojca. Adalrico niczego nie mówił przez kilka chwil, przyglądał się ognisku z lekko zmarszczonymi brwiami, ale teraz przynajmniej poruszał palcami, uderzając nimi lekko w uda. Od czasu wysłania Elfridy i Marian nie pozwolił sobie na równie wiele ruchu co teraz. Milicenta czekała, tak cierpliwie jak tylko była w stanie.

– Chcę, żebyś pamiętała – powiedział Adalrico – nasze motto.

Duramus – wyszeptała Milicenta. Przetrwamy. I to właśnie Bulstrode'owie robili, znosząc wszystkie burze, wzloty i upadki, które zrujnowały wiele innych, czystokrwistych rodzin. Nigdy nie obchodziły ich oszałamiające szczyty, w kierunku których zawsze rzucali się Malfoyowie. Chcieli pozostać przy życiu i wygodnie spędzić swoje dni – w bogactwie, oczywiście, otoczeni ludźmi, którzy traktowali ich z szacunkiem, ale bez konieczności patrzenia swoim wrogom w oczy.

– Jeśli jutro zginę – powiedział Adalrico – to staniesz się głową naszej rodziny, Milicento. Chcę, żebyś w miejscach publicznych trzymała się mocno naszego motta. Żadnych łez. Chcę, żebyś wyglądała dla nich na twardą jak skała.

Milicenta kiwnęła głową.

– Czy masz dla mnie jeszcze jakieś inne instrukcje, ojcze, w razie swojej śmierci? – zapytała. Język prawie nie ruszał się w jej ustach, zupełnie jakby przemiana w kamień zaczęła się od niego.

– Możesz przyjąć oświadczyny Pierre'a Delacoura – powiedział Adalrico z namysłem. – Przyjrzałem się jego rodzinie. Są odpowiednio majętni i choć czasem mieszali się zarówno z mugolami, jak i wilami, to przynajmniej się z tym nie obnosili. Prędzej czy później zawsze wracali do małżeństw z czystokrwistymi. Przekaż mu moje błogosławieństwo.

Milicenta kiwnęła głową.

– A co z moją matką i siostrą? – wyszeptała.

– Wykorzystaj część naszego majątku do zapewnienia Marian prywatnych lekcji. – Adalrico po raz pierwszy od wejścia do namiotu wykonał większy gest, pochylając się i podnosząc kielich z winem, który wcześniej przyniósł ze sobą i postawił obok swojego stołka. – Nie chcę, żeby trafiła do Hogwartu, chyba że za dziesięć lat szkoła będzie w znacznie lepszym stanie. Teraz nauczyłaby się tam tylko całego mnóstwa głupot, niepotrzebnych magicznym dziedzicom. Nie sądzę, żebym miał jakikolwiek wybór w twoim przypadku, Milicento, inaczej i ciebie wysłałbym gdzie indziej. – Na moment spojrzał jej w oczy. – Wybaczysz mi?

Wiatr, który trzęsie morzami i gwiazdamiWo Geschichten leben. Entdecke jetzt