Rozdział pięćdziesiąty pierwszy: Niewidoczny chór

2.3K 223 164
                                    

Notka od autorki: Tytuł tego rozdziału pochodzi z wiersza George'a Eliota, "Och, gdyby tylko udało mi się przyłączyć do niewidocznego chóru".

---* * *---

Harry usłyszał w swoich snach wrzask.

W pierwszej chwili powoli otworzył oczy, przekonany, że zaraz znajdzie się w wizji, w której zobaczy jak Voldemort kogoś torturuje. Zastanawiał się ponuro, jak koszmarna okaże się ta wizja, skoro była na tyle potężna, że przebiła się przez jego bariery oklumencyjne – albo co zrobi, jeśli Voldemort znalazł jakiś sposób na przebicie się przez trawę, która przykrywała połączenie między nimi, tylko po to, żeby pokazać mu teraz jakiś specjalny rodzaj bólu.

Ku jego zaskoczeniu odkrył, że stoi w ciemnym, zamglonym miejscu, które musiało być regularnym snem. Nigdzie nie widział Voldemorta. Pod stopami poczuł śliską trawę i chwilę potem zorientował się, że ocieka wodą przez deszcz, który najwyraźniej padał wszędzie wokół niego. Poderwał głowę do góry, mrugając i odsunął na bok swoją grzywkę, kiedy ta spróbowała przykleić mu się do czoła.

Nad sobą zauważył potężny kształt, ale ten nie chciał ułożyć się w cokolwiek mu znajomego – jak na przykład smoka czy hipogryfa. Zataczał nad nim kręgi, utrzymując swój wkurzająco nieokreślony kształt i krzyczał i krzyczał i krzyczał.

Te wrzaski sprawiły w końcu, że Harry'ego przeszedł dreszcz, a włosy zaczęły stawać dęba. Czuł, jak jego magia podnosi się wokół niego w odpowiedzi, czego się po niej nie spodziewał. Przełknął ślinę i obronnie objął rękami swój brzuch, na wypadek gdyby to stworzenie spróbowało nagle rzucić się na niego i wybebeszyć. Wciąż nie miał pojęcia, czemu w ogóle widzi coś takiego, więc nie wiedział też, na jakie tarcze może się powołać, ani jak wiele ran będzie w stanie przyjąć.

Wrzaski stopniowo rosły na sile i nagle zamarły, niczym uderzenie pioruna, który wreszcie zakończył bieg. Harry z determinacją wbił spojrzenie w górę, zastanawiając się, czy teraz uda mu się zobaczyć, co to jest za stworzenie.

Zdołał wyłapać coś, co wyglądało na pełen kolców ogon, wijący się leniwie za zakończoną pazurami łapą. Następnie łapa opadła w jego kierunku, a jego ramię wyglądało jak opadający filar.

Harry opadł na ziemię i odskoczył z drogi; utrzymywanie się w pionie nie miało sensu na nieznanym terenie, który teraz był jeszcze bardziej zdradliwy przez padający deszcz. Uderzenie łapy zatrzęsło ziemią tak mocno, że wyrzuciło go na kilka stóp w górę. Lądując z powrotem Harry zasłonił twarz ramionami, dzięki czemu pewnie uratował swoje okulary przed zniszczeniem.

Poderwał się niezgrabnie na kolana i zagapił się na stworzenie, które właśnie obracało łeb w jego kierunku. Wciąż było nie do końca uformowane, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo zacinający deszcz naprawdę utrudniał identyfikację, ale odniósł wrażenie, że zauważył nad sobą lśniące oczy i kły.

To stworzenie było w pewien sposób niesłychanie znajome, ale jedyne, do czego Harry tak naprawdę mógł je porównać, były smoki, a nie znał żadnych smoków, które brzmiały, jakby wrzeszczały. W opinii Acies, smoki śpiewały, nawet jeśli dla wszystkich innych był to po prostu ryk. A naprawdę powinien być w stanie rozpoznać smoczy kształt, bo wyjątkowo blisko zaznajomił się z paroma podczas Turnieju Trójmagicznego.

Spróbował uspokoić się i sprawić, żeby jego głos brzmiał kojąco.

– Jak się nazywasz? Jakiego jesteś gatunku? Potrzebujesz pomocy? Jestem vatesem i wydaje mi się, że powinienem być w stanie...

Wiatr, który trzęsie morzami i gwiazdamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz