Rozdział 3.1: Jego najważniejszy zakładnik [Monika]

746 84 88
                                    

Różowa bogini energii poleca różowego boga mocy. Wbijajcie w media, nawet jeśli nigdy nie słuchaliście, do tego rozdziału warto.


♠♠♠


Nie miałam ochoty na smutne historie, ale one nie chciały mnie opuścić. Były jak ciepła, miękka pierzyna. Otulały i próbowały uśpić czujność. Uderzyłam się w twarz. Nie mogłam zasnąć. Sen to śmierć, a ja nie chciałam umierać. Przygnębiające opowieści o światełku w tunelu mnie nie brały.

– Nie idź w stronę światła – wyszeptałam, przytulając rozpalony policzek do posadzki.

W dziewięciu na dziesięciu przypadkach blask pochodził z trzech źródeł i okazywał się rozpędzonym pociągiem. Wzdrygnęłam się na myśl o tłumie aniołków i solówkach na lirze. Byłam uczuloną na pierze fanką ostrych riffów. Kichanie w niebie to faux pas. Wybacz, święty Piotrze, zniknij ty i skrzydła twoje. Gdybym jednak trafiła tam, gdzie powinnam, czyli piętro niżej, to dopiero byłoby nieszczęście. Nie miałam ochoty na smutne historie.

Podniosłam się, podparłam na rękach. Próbowałam usiąść, ale nie miałam już sił. Oddychałam ciężko, w głowie mi się kręciło. To było bez sensu. W tej celi nie było klawiatury. Sprawdziłam to milion razy, a mimo to próbowałam od nowa.

– Pić i spać, a potem zabić tego, kto mnie tu wtrącił – powtórzyłam jak mantrę.

Wizualizowałam sobie niewolę jako chwilowy kaprys Devil Mana i wierzyłam, że wkrótce stąd wyjdę. W najgorszym wypadku mogłabym siedzieć w celi od dziewiątej do piątej, a potem wracać do swojego życia. W końcu dorosłość polegała, na odsiadywaniu wyroku za nieurodzenie się milionerem. Tylko dlaczego czas do siedemnastej tak niemiłosiernie się dłużył, a jednocześnie coraz mniej mi go zostało?

Chciało mi się płakać, ale nie miałam już sił i łez też nie. Zwinęłam się w kulkę nieszczęścia. Odwróciłam się na bok, przyłożyłam rozpalone czoło do podłogi. Próbowałam oblizać spierzchnięte wargi, ale język był nieprzyjemnie suchy. Gorączka musiała być wyższa niż ostatnio. Przesuwałam drżącą dłonią, próbując znaleźć klawiaturę ten ostatni raz.

Nagły błysk czerwonego światła mnie oślepił.

Teraz, sapnęłam niedowierzając, gdy nie miałam sił wyjść z celi? O losie słodki, w najlepszym wypadku umrę przepołowiona drzwiami, ale spróbuję jeszcze raz. Uniosłam dłoń, obraz zamazywał się przed oczami. Blask jarzył się niczym ogień piekielny i wtedy drzwi się rozsunęły. Dobra, wyobraźnio, wygrałaś, podsuwanie takiego obrazka na sekundy przed śmiercią było kiepskim żartem.

Czerwone światło zgasło, a gdy znów zaczęłam coś odczuwać, było ciepło, miękko i zbyt wygodnie, by się ruszać. Coś delikatnie szumiało. Unosiłam się w kremowych przestworzach. Im bardziej się im przyglądałam, tym bardziej bezkres stawał się zamkniętym pudełkiem. Sunęłam wzrokiem wzdłuż ścian, szukając bladych świetlówek pod sufitem, ale ich nie było. Z trudem odwróciłam głowę do źródła światła. Blask nowoczesnej, minimalistycznej lampy odbijał się od łysiny. Ciemnoskóry mężczyzna pochrapywał w fotelu. Jego flanelowa koszula podnosiła się w rytm spokojnego oddechu. Na kolanach leżała otwarta książka.

– Okulary ci spadną – zachrypiałam.

Głowa mu opadła. Przebudził się gwałtownie, pomacał po kieszeni, jakby czegoś szukał, schylił się, zerknął na mnie i zamarł, wpatrzony w moje przerażone oczy.

– Jest ok – szepnął po angielsku, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Spróbowałam się podnieść. Zapiekło w zgięciu łokcia. Zauważyłam rurkę biegnącą do przedramienia, pociągnęłam, chcąc ją wyrwać. Piekielnie zabolało. Mężczyzna poderwał się z fotela. Pisnęłam z bólu i ze strachu, bo złapał mnie za dłonie i odsunął, nie pozwalając zrobić sobie krzywdy. Wielki worek nad głową, z którego sączył się płyn, zachwiał się niebezpiecznie. Podtrzymał go, a potem powtórzył:

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieWhere stories live. Discover now