Rozdział 6.4: Wszystkie stare blizny [Laura]

363 51 55
                                    

Znienawidzicie mnie za ten rozdział. A może nie?

Ostrzegam, że jest w nim sporo przekleństw. Nie da się napisać spowiedzi gangstera bez łaciny. Ja nie umiem. Mat też nie potrafił.

A w mediach fragment jednej z lepszych scen z jednego z lepszych filmów z Johnnym Deppem. Jeśli jeszcze nie znacie Black Mass, to polecam! Pamiętajcie, że spowiedź gangstera trzeba schować na dnie serca, a nie paplać na prawo i lewo jak o marynacie do steka ;)


♠♠♠


Jestem złodziejem, mordercą, zbrodniarzem, dźwięczało w uszach. Wiele bym dała, by nigdy się tego nie dowiedzieć. Mat siedział za biurkiem należącym do jego brata, na statku, który mu ukradł, do niedawna obsługiwanym przez załogę, którą mu porwał i milczał, zbierając myśli. W końcu jego wzrok spoczął na mnie, kolejnej zdobyczy. Czekałam, aż mnie powiesi w gabinecie obok obrazów, których i tak nikt nie widział, bo pomieszczenie zawsze tonęło w mroku.

Nie chciałam uczestniczyć w jego spowiedzi, ale Mat zmusiłby mnie do rozmowy. Próbowałam wykorzystać okazję nawiązania relacji, czegoś co mogłoby mi pomóc zyskać w nim sojusznika. Na razie nie wspominał o pieniądzach, ale wiedziałam, to kwestia czasu.

Próbowałam nadążyć za fantastyczną opowieścią Mata, o tym czego to nie robił jako piętnastolatek. Przerwałam przechwałki zadając pytanie, które od dawna mnie intrygowało:

– Dlaczego chcesz zabić swojego brata?

Pstryknął zapalniczką.

– Żeby on nie zabił mnie. – Wypuścił dym. – Marcos zawsze był szalony. Na pierwszą poważną robotę poszedłby sam, tak był nakręcony. Mieliśmy kupę szczęścia, że nie zginęliśmy.

– Co to była za akcja?

– Taka, jakbym to ja ją zaplanował, a Marcos wykonał. Dostaliśmy zlecenie na gnoja, który chciał przejąć nasz port, a on na nas i nikt nie miał z tego wyjść cało.

To nie miało sensu. Nic go nie miało.

– Nie powiesz mi, że do akcji... – Zawahałam się. Pamiętałam, jak Mat był drażliwy na punkcie nazwy portu, gdy przybiliśmy do Bilbao, mówił o nim jak o San Sebastian. Chłopak z małego portowego miasteczka i jego kompleksy, westchnęłam w duchu. Nie chciałam wywoływać burzy, więc zdecydowałam mówić o nim tak samo. – Do akcji, gdzie stawką były wpływy w porcie w San Sebastian wynajmuje się piętnastolatków? – Zawiesiłam głos, ale Mat nie zaprzeczył. – Dobrze, zatem zleceniodawca wynajmuje nastolatków do misji niemożliwej, by przy okazji się was pozbyć. Czym mogliście mu zagrażać?

– Zajebistością? To ja! Znajomościami w porcie? To też ja. Tandetnym bogactwem kłującym w oczy? To Marcos. Bezczelnością? Brakiem zahamowani? To też on. Wybierz sobie. Wtedy to nie było istotne. Rozpętało się piekło, bo tamten przyszedł z kumplami, a myśmy byli sami. Chciałem skrzyknąć chłopaków, ale Marcos się uparł, że honor. Zginąłby w jego imię i może wszystkim by to na dobre wyszło? Fakty są takie, że zabiliśmy pięciu ludzi. I w sumie od tamtej pory świat powinien być piękny, powinniśmy świętować do białego rana, ale tej nocy zmarł też nasz ojciec.

– Zabili go w odwecie?

Mat palił chwilę w milczeniu.

– Nie musieli. Wyręczył ich. Odszedł przepełniony swoją jedyną miłością: wódką. – Zadrwił. – Nie ma do czego wracać!

– A mama?

– Nigdy jej nie poznaliśmy.

Nie potrafiłam mu współczuć. Użalanie się nad innymi zostawiłam na czas, gdy będę bezpieczna daleko stąd. Mat siedział zatopiony w myślach z dopalającym się papierosem między palcami. Zmieniłam temat.

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ