Rozdział 4.4: Nie uciekniesz [Laura]

392 56 21
                                    

Jakie to uczucie mieszkać na statku pełnym byłych więźniów?  Mam nadzieję, że klimat udało mi się oddać odpowiednio. 

Jakie to uczucie, gdy Mat wcale nie jest tym najważniejszym?

I wreszcie, jakie to uczucie czytać tę historię?

How does it feel? :)


♠♠♠


– Jestem z wami! Walczę po waszej stronie! W pace robili nam noc w biały dzień! Zabierali nam światło! Mam dość tej ciemności! Dość tego szczurzego żarcia! Chcę, żeby Mat usłyszał nasz głos! Puśćcie mnie do niego! Wiecie, ile zarobił na tej cizi? Dostaliście coś z tego? Dostali...

Pojedynczy wystrzał z pistoletu przerwał monolog. Coś lepkiego zalało mi twarz. Straciłam równowagę. Nogi nie były w stanie mnie utrzymać. Napastnik runął. Zawyłam z bólu, gdy zimne ostrze przecięło skórę. Ktoś krzyczał. Ciężar na plecach zelżał. Ktoś mnie odwrócił. Oddychałam szybko, zbyt szybko. Trzymałam się za brzuch.

– Lekarza!

Dostrzegłam łysola z arafatką. Przyłożył mi palce do szyi. Serce waliło jak oszalałe, ale nie mogłam nabrać tchu. Złapał mnie na ręce, roztrącił ludzi pochylonych nad nami i popędził pod pokład. Zaczęłam się krztusić.

– Kurwa, nie teraz!

Wpadł do jasno oświetlonego pomieszczenia. Rzucił mnie na twardą pryczę. Jęknęłam. Nic nie widziałam, oślepiona blaskiem świetlówek. Rozkaszlałam się na dobre, a to spotęgowało ból. Zwinęłam się, przyciskając łokieć do boku.

– Ty! Chodź tu! Będziesz operował!

– Co? Ja tu jestem od opatrunków, lekarz śpi.

– Gówno mnie to obchodzi! Mów, co robić.

– Co się stało?

– Jest ranna.

– Przytrzymaj ją.

Nigdy w życiu. Kopałam na oślep. Uderzyłam w coś twardego, a ten w białym kitlu odskoczył. Gdyby ten z arafatką mnie nie unieruchomił, pewnie bym spadła. Walczyłam jak szalona. Nie pozwoliłam się dotykać, a mimo to robili, co chcieli. Ten z arafatką sapał mi do ucha, gdy lekarz przecinał bluzę.

– To draśnięcie. Trzymaj ją mocno.

Wbił mi igłę w zgięcie łokcia. Zimny płyn szczypał w żyłę. Zakręciło mi się w głowie. Gumowa maska przykryła mi nos i usta. Zimne powietrze wtłoczyło się do gardła. Twarz i włosy miałam we krwi, odłamkach czaszki napastnika, leżałam półnaga przed obcymi mężczyznami. Wszystko przestało się liczyć. Została tylko ciemność.

Wynurzyłam się z mazi nieświadomości oblepiającej zmysły. Zamiast języka miałam wiór zmiętego papieru. Zakaszlałam, a irytujące pikanie się wzmogło. Otaczała mnie ciemność. Z tyłu biła niebieskawa poświata. Nie wiedziałam, co się stało. Z wysiłkiem ściągnęłam z twarzy maskę, a zimne powietrze przestało się wciskać w usta. Gdy zgięłam rękę zabolała żyła, do której wpięli kroplówkę. Wokół nadgarstka miałam opaskę. Zbliżyłam ją do oczu. Laura Milesh. Chciałam ją zerwać, ale byłam zbyt słaba. Paznokcie nosiły rdzawe ślady. Krew? Błysnęło światło. Nic nie widziałam, ale poczułam, że ktoś się nade mną nachylał.

– Gdzie jestem? – Mój głos był cichy i chrapliwy. Próbowałam przełknąć ślinę, ale miałam sucho w ustach.

– Leż spokojnie.

Zimny stetoskop dotknął moich piersi. Byłam naga! Próbowałam się zakryć, ale ruchy miałam niezgrabne.

– Pamiętasz, co się stało?

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieWhere stories live. Discover now