Rozdział 5.4: Córeczka [Laura]

365 53 133
                                    

Koniecznie odpalcie muzykę w mediach, możecie nawet zapętlić. Obowiązkowa do ostatniej sceny. Tam chyba wstawię jeszcze inną wersję In the air tonight. Mam kilkanaście wersji tej piosenki i przynajmniej kilka bardzo pasuje do tej sceny.


♠♠♠


Powiedzieli, że już czas. Straciłam jego poczucie zanurzona w niebycie. Zabrali mnie z dusznego pokoju na zimny parking podziemny obstawiony ochroną. Wepchnęli do samochodu z przyciemnianymi szybami. Siedziałam w czwartej z terenówek i obgryzałam paznokcia. Za nami jechały jeszcze dwa auta. Ochroniarze byli uprzejmie obojętni, lecz nie miałam wątpliwości, gdybym próbowała uciec, strzeliliby mi w plecy. Oddalaliśmy się od miasta. Od kilku minut jechaliśmy niemal pustą szosą wśród niskich drzew i gęstych krzaków.

– Dokąd jedziemy? – spytałam cicho.

– Na lotnisko.

– Dokąd polecę?

Ochroniarz nie odpowiedział. Zbliżyliśmy się do terenu ogrodzonego wysokim płotem i drutem kolczastym. Samochód stanął przed bramą z licznymi zakazami, włącznie z zatrzymywaniem się. Zauważyłam z oddali emblemat linii Milesh Air na samolocie kołującym po pasie. Przeszedł mnie zimny dreszcz i pewność, że przyleciał po mnie. Ludzie mister Milesha musieli powiadomić swojego szefa, a nie służby specjalne, inaczej odleciałabym do Stanów na pokładzie nieoznakowanej maszyny w asyście FBI. Nie mogłam pozbyć się natrętnej myśli, że Mat ostrzegał mnie przed bratem. Przekonywał, że ten człowiek jest dla mnie niebezpieczny, pokazywał, że od lat byłam śledzona. Nie mógł spreparować dokumentów. Kwestią otwartą pozostawało, czy wierzyłam, że stało się to na zlecenie Marcosa Milesha. Wtedy nie brałam tego pod uwagę, nie znajdowałam logicznego wytłumaczenia, ale teraz nie byłam taka pewna. Jeśli nie zabiorą mnie do Stanów, to miałam poważniejszy problem niż rzekomy dług u Mata.

Żołądek ścisnął się w ciasną kulkę, gdy kolumna samochodów ruszyła powoli wzdłuż hangarów, zrównując się z tankowaną maszyną. Zastanawiałam się, czy Mat też na niego patrzył? Z pewnością obstawił lotnisko. Rozejrzałam się nerwowo. Ludzie w uniformach kręcili się w pobliżu. Czy Mat mógłby mieć wśród nich swoich agentów? Kliknął zwalniany centralny zamek i kierowca otworzył mi drzwi. Zastygł z wyciągniętą dłonią, a pierwsze promienie słońca odbiły się od obrączki. Nie było odwrotu. Mogłam zrobić przedstawienie, albo podnieść dumnie głowę i udawać, że wszystko było w porządku, dopóki tak się nie stanie. Ochrona otoczyła mnie ciasnym kordonem. Biegiem dotarliśmy na schody i wtedy go dostrzegłam. W porannej mgle jego niedbała elegancja prezentowała się dostojnie. Wyglądał jak młody bóg w jasnej marynarce, lnianej koszuli i przetartych dżinsach. Słońce odbiło się od okularów słonecznych, gdy próbował wyjść z samolotu, ale drogę zagrodziła mu ochrona. Rick warknął coś i pozwolili mu przejść, zbiegł po schodkach w pośpiechu, nie rozglądając się na boki. On nie, ale jego ochroniarze już tak. Byli czujni. Rzuciłam mu się na szyję.

– Nie tutaj – wyszeptał oschle, wyplątując się z uścisku. Chwycił mnie za ramię i odwrócił w stronę samolotu. – Chodźmy – powiedział bardziej do ochrony niż do mnie.

Puścił mnie przodem do wnętrza prywatnego odrzutowca. Zarządził start, gdy znalazłam się na pokładzie. Zrobiło mi się lodowato na myśl o locie bez tabletek. Od pięciu lat nie wsiadłam na pokład bez leków. Zastanawiałam się gorączkowo, czy było coś ogólnodostępnego, co mogłabym zażyć, ale miałam pustkę w głowie. Musiałam się skontaktować z ludźmi Sekretarza.

– Dziękuję, że przyleciałeś. Nie mogę się doczekać powrotu do domu. Czy mogę zadzwonić?

Usiadłam naprzeciwko milczącego boga wojny. Traciłam grunt pod nogami. Nie patrzył na mnie jak wtedy na przyjęciu u Sekretarza. Jego oczy pozostawały lodowate. Odwrócił się, zapatrzył na coś za oknem i spytał:

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieWhere stories live. Discover now