Rozdział 7.4: Świeża krew [Monika]

225 45 75
                                    

Zapraszam na kolejny rozdział o Waszej ulubionej Monice i o kimś, komu chętnie powie: "idź precz!"


♠♠♠


– Wstawaj, ty leniwa parówo!

Zapukałam energicznie do Ricka. Zarywałam noc przez tego gnojka, więc on też nie będzie spał. Zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam jeszcze dwa razy. Ręka nie trafiła w drewno, a zderzyła się z czymś ciepłym, choć równie twardym. Rick zaklął.

– Co ty odpierdalasz? – wycharczał, trzymając się za nos.

Stał w samych bokserkach. Odwróciłam się. Nie miałam ochoty go oglądać, a w negliżu w szczególności. Rozejrzałam się. Korytarz był pusty. Nikt nie pilnował księcia. Może nie dowiedzą się o nocnej wizycie?

– Ogarnij się i wpadnij do kurnika – rzuciłam przez ramię.

– Nigdzie nie będę szedł! – Wciągnął mnie do swojej nory. Drugą ręką zatrzasnął drzwi. – Czego chcesz?

– Mojej komórki.

Wyciągnęłam rękę, ale cofnęłam ją gwałtownie, gdy zderzyłam się z jego wyrzeźbioną klatą. W pokoju było ciemno i duszno mimo pracującej klimatyzacji. Oddalił się. Pstryknął włącznik światła. Pokój zalała czerwona poświata lampki przyłóżkowej. Rick ciągle trzymał się za nasadę nosa i sapał.

– Masz tupet.

– I informacje o Laurze, ale dobrze ci radzę, załóż gacie i zbieraj tyłek do kurnika. Na własne oczy widziałam, jak ktoś ją ciągnął przez korytarz. Tam się coś stało, Rick.

Wlepił we mnie diabelskie spojrzenie i milczał. Słyszałam bicie własnego serca. Strużka krwi z nosa skapnęła na pierś, ale zdawał się tego nie zauważać. Wyglądał makabrycznie. Otworzyłam usta, ale nie potrafiłam się odezwać, tylko wyciągnęłam palec, próbując mu pokazać, że zaraz pobrudzi podłogę. Otarł nos wierzchem dłoni. Mam nadzieję, że mu go nie złamałam.

– Ed to widział?

– Byłam sama. Mówiłam ci, że nie mogę pracować nad Laurą oficjalnie. Jeśli ktoś sprawdzi, co robiłam, to mam przewalone. Nie zaryzykuję już więcej, nie na wyspie. – Głos mi się załamał. Wyciągnęłam rękę. – Zrobiłam, co chciałeś. Oddaj mi telefon.

Podszedł do upstrzonego papierami biurka. Czy on zawsze robił taki syf? Pokruszony tytoń czy inny susz, ślady białego proszku, laptop i ze cztery telefony. Chwycił mój zakrwawioną dłonią.

– Monitoruj sytuację.

– Nie mogę tak ryzykować. – Pokręciłam przecząco głową. Były granice, których nawet ja nie przekraczałam. – Oddaj. – Chwyciłam aparat. Nie puszczał. – Sprawdź, co się tam dzieje twoimi kanałami. Ja nie mogę nic więcej zrobić. Nie zmuszaj mnie, proszę. – Miałam łzy w oczach.

– Wystawię ci ticket.

Myślał, że oficjalne zgłoszenie cokolwiek zmieni? Kolejny raz bezgłośnie zaprzeczyłam. Rick puścił telefon. Ostatni raz spojrzałam mu w oczy, w tę bezgraniczną pustkę i wybiegłam. Pogubiłam się w plątaninie mrocznych korytarzy, a może wcale nie chciałam wracać do klaustrofobicznego pokoju? Snucie się pustym o tej porze korytarzami nie było dobrym pomysłem. Wartownicy mieli równie dość. Myślałam, że nie zasnę, ale urwał mi się film, gdy rzuciłam się na łóżko w ubraniu.

Nie mogłam się rano dobudzić. Do bazy doczłapałam spóźniona i pełna najgorszych obaw, ale nic nie wskazywało, by nocne buszowanie zwróciło uwagę. Uspokojona zaczęłam niemrawo stukać w klawisze, odpowiadając na kilka maili. Diabeł wcielony w postaci Ricka pojawił się w porze lunchu, gdy większość bazy raczyła się sushi. W bazie śmierdziało jak w smażalni. W środek rybnego interesu wparował Rick, jedną ręką zatykając nos, a drugą próbując mnie podnieść z fotela.

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieWhere stories live. Discover now