Prolog

1.8K 41 10
                                    

Spotkałam kiedyś kogoś, z kim zapragnęłam spędzić resztę swojego życia. Zakochałam się, przeżyłam wspaniałe chwile, wyniosłe, namiętne momenty, które... Które skończyły się, kiedy zadzwonił mój telefon tamtego pamiętnego, sierpniowego dnia.

Ukryłam się w swoim pokoju, byle tylko uciec pijanej ciotce z zasięgu wzroku; jak piła, była nieobliczalna. To nie było tak, że mnie biła; po prostu wygadywała bzdury na temat moich rodziców, a ja nie potrafiłam tego słuchać, już nie.

Leżałam na łóżku, zakryta kołdrą do samych uszu, ze słuchawkami w uszach. Piosenka One Republic, mojego ulubionego zespołu dodawała mi odrobiny szczęścia, mimo, że Ryan śpiewał o dziewczynie, którą błaga, by nie odchodziła; naprawdę piękny utwór.

W tamtym momencie poczułam się faktycznie pechowym człowiekiem. Miałam wszystko, według innych, a straciłam najważniejszą osobę na świecie.

„Nie odchodź, powiedz to, co masz powiedzieć, powiedz, że zostaniesz, na wiecznie i dzień dłużej"

Kiedy takty zostały przerwane przez dźwięk dzownka, westchnęłam i nie patrząc, kto dzwoni, odebrałam.

- Halo?

- Kendall, Louis jest w szpitalu, przyjedź. - powiadomił mnie Niall, a ja natycmiast wyskoczyłam spod kołdry i rozejrzałam się po pokoju, nie mając pojęcia, co robić.

- Wszystko z nim dobrze? - to było pierwsze pytanie, które mu zadałam, biegnąc do przedpokoju, całkowicie ignorując swoją ciotkę. Kucnęłam i zakładałam na stopy tenisówki.

Usłyszałam szelest po drugiej stronie połączenia jak zakładałam czarną bluzę.

- Po prostu... Przyjedź.

Zaskoczyło mnie to, w jaki sposób to powiedział; nigdy w życiu nie słyszałam głosie Nialla tyle smutku, nigdy, przysięgam.

Dziesięć minut później wbiegłam do nędznie wyglądającego, jedynego szpitala w Doncaster. Podczas rozmowy z Niallem przez telefon, dowiedziałam się, że jest na pierwszy piętrze, więc od razu tam się skierowałam.

To, co zastałam na pierwszym piętrze...

Rodzice mojego chłopaka stali wtuleni w siebie, podobnie jak jego dwie siostry. I Niall. Wyglądał jakby naprawdę płakał. Niepewnie zrobiłam krok w ich stronę, a wtedy blondyn odwrócił się w innym kierunku.

- Co się stało? - nikt mi nie odpowiedział. Rodzina Louisa spojrzała na mnie smutno i doskonale wiedziałam, iż od nich odpowiedzi nie uzyskam - Niall?

Żołądek podskoczył mi do gardła.

- Louis, on.. - zaczął niepewnie, a jego głos w połowie zadrżał - U-umarł.

Co?

- Co? - powtórzyłam swoje pytanie - Nie, to niemożliwe. Rozmawiałam z nim półtorej godziny temu i-i-

- Kendall, mój syn nie żyje. - uniosła głos Jay.

To zdanie mnie dobiło; mój chłopak, mój chłopak nie żyje. Mój Louis. Mó-

Wtedy poczułam jak ktoś bierze mnie do uścisku; Fizzy. Musiała zauważyć, że płaczę. Musiała widzieć. Każdy to widział. Każdy tam płakał. Nawet Niall Horan - jeden z największych twardzieli w dzielnicy. Och. Jedyny największy twardziel w dzielnicy. Już teraz.

Objęłam siedemnastolatkę ramionami i schowałam swoją głowę w zagłębieniu jej szyi; była niemalże tego samego wzrostu, co ja.

Nie mogłam uwierzyć w to, że jedyna osoba, na której mi zależało - odeszła. Nawet nie chciałam znać powodu jego śmierci; na razie nie.

Po kilku minutach, odsunęłam się powoli od siostry Louisa i wytarłam łzy z policzków, a następnie odwróciłam się do niej plecami i zaczęłam iść ku wyjściu ze szpitala. Nie mogłam tam być.

Wypadłam na zewnątrz, gdzie od razu uderzyły w moją twarz sierpniowe krople deszczu. W oddali, jak przez mgłę widziałam błyskające na niebie błyskawice. Jakby sam Bóg był wściekły za to, co się stało. Jakby doskonale wiedział, iż Louis nie powinien był umierać. Jakby dotarło do niego, że popełnił błąd, dopuszczając do śmierci kogoś tak wspaniałego, jakim był mój chłopak.

- Obiecałeś... - szepnęłam poprzez łzy, stając na środku parkingu, gdzie prawie przejechałby mnie czerwony Nissan. - Obiecałeś mi, kurwa, że mnie nie zostawisz! - krzyknęłam, a kilkoro ludzi posłało mi dziwne spojrzenia. Nie musiałam otwierać oczu, by to wiedzieć.

Jeszcze kilka razy wyszeptałam te jedno słowo. Obiecał. Obiecał, że nigdy mnie nie opuści. Razem na zawsze i dzień dłużej.

A teraz co? Zostawił mnie.

Pokręciłam głową na boki, by móc odrzucić to wspomnienie.

Minął miesiąc od wypadku na budowie, w której zginęła największa miłość mojego życia. Może brzmi to tandetnie, jednak taka była prawda. Kochałam- kocham go.

Moja ciotka przestała pić.. To znaczy, zapisała się na terapię, gdy powiedziałam jej, iż L- On nie żyje. Lubiła go, bardzo go lubiła. Być może dlatego, że nie znała jego przeszłości i reputacji. Dotarło do niej, że potrzebuję wsparcia trzeźwej strony Destiney.

Tylko nie pomyślała o jednym; mi też przydałaby sie terapia. Terapia, która byłaby w stanie wyleczyć moje złamane serce; która wyciągnięłaby mnie z tej słodkiej rozpaczy. Bo kto powiedział, że nie można cieszyć sie z bólu?

cześć wam! przedstawiam moją nową historię; jak widzicie inną, może trochę tematyką oklepaną, ale cóż zrobić? Mówię od razu - Sweet Despair będzie miało około 20/25 rozdziałów, nawet mniej. jest to bardziej opowiadanie dla mnie, bym mogła uciec od szkoły i sie wyluzować.

Zadedykowany Asi, ponieważ „lubi smutasy"- love you <3

kto czytał MTF - nie będzie nic podobnego.

kto czytał ATAL - zero podobieństwa, no, może tylko fascynacja Louisa piłką.

poza tym, mam napisany już epilog (yeah robię to od końca) i mam nadzieję, ze jednak ktoś czytać SD będzie.

głosujcie & komentujcie xx

sweet despair // L.T.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz