-Przyjaźń nie istnieje-

586 41 7
                                    

Ashelynn:

Obudziłam się rano. Wyglądałam jeszcze gorzej niż zwykle, nie wspominając o moich sińcach pod oczami i odwodnionych oczach. Wyszłam z pokoju niczym zombie dochodząc tak do kuchni. Opadłam bezwładnie na krzesło gdy moja mama weszła do kuchni

-Musimy pogadać Ash - powiedziała cicho i poważnie.

-Hm.. co się stało? - od razu oprzytomniałam.

-Bo jedna z twoich koleżanek powiedziała mi, że się strasznie tniesz. Masz jakieś problemy ? coś takiego ? - powiedziała ze smutkiem w głosie.

Co kurwa? Moje ciało przeszył lód, przecież nikomu o tym nie mówiłam. C..co Lily? Moje oczy przepełniły się łzami, to nie możliwe. Wstałam i przytuliłam się do mamy. Rozmawiałam z nią chyba godzinę, ale dotarłyśmy do ,,porozumienia,,.  Rozmowę zakończyłyśmy ponieważ mama musiała już wychodzić do pracy, w sumie jak zawsze.

Ruszyłam ze łzami w oczach do pokoju. Usiadłam w rogu i zaczęłam płakać. Przecież mogła widzieć to tylko Lily, ufałam jej. W mig wszystko się posypało, chciałam jej napisać co czuję, wzięłam telefon w rękę i zaczęłam pisać.

,, Szkoda bardzo..szkoda, że przez ciebie płaczę. I kurwa nawet nie przez to, że mama dowiedziała się o tych bzdurach Bardziej dlatego, że jedyna osoba, dosłownie jedyna której z trudem zaufałam wjebała mnie w takie gówno. Myślałam,że skoro już się jakoś dowiedziałaś, to zachowasz to dla siebie.  Rozumiem, martwiłaś się - łał. Ale przecież nawet nie porozmawiałaś ze mną. Przecież to jest najgorsze co mogłaś mi zrobić, dosłownie. Może właśnie na tym ci zależało? chciałaś sprawić mi ból, nawet jeśli nie to ci się udało. Wiesz jakie to jest uczucie, gdy jedyna osoba której ufałam wbija mi nóż w plecy, chujowe. Dziękuję Ci bardzo c: "

Gdy wysłałam tę wiadomość wcale mi nie ulżyło. Musiałam opanować swój płacz, bo niedługo obudziłabym brata. Po jakiś pięciu minutach rozmyśleń mój telefon zawibrował. Moim oczom ukazała się wiadomość od Lily, mojej ulubionej koleżanki.

,, martwiłam się o ciebie Ash,,

Serio .. hahah martwiła się. Ale jakoś nie mogła ze mną porozmawiać, wolała jeszcze bardziej zarzucić emocjami moją matkę. Mam ochotę zniszczyć jej życie, tak jak zrobiła to mi. Zablokowałam jej numer i wstałam, teraz nie dość, że byłam zła to do tego wściekła. Ubrałam się w jakieś dresy i bluzę i wybiegłam z domu. Pobiegłam nad jezioro, tak ono jest takie spokojne, idealne. A do tego nie wygada niczego, to mój jedyny prawdziwy przyjaciel.

Jak zawsze usiadłam przy brzegu pomostu, dziś niebo było wyjątkowo czarne i zachmurzone. Było okropnie, pogoda idealnie odzwierciedlała mój teraźniejszy humor. Wyciągnęłam żyletkę, tak, znowu. Skoro już matko a tym wie, to mogę to robić dalej.

Przeciągnęłam nią raz, po ostatnich świeżych ranach. Bolało jak nigdy. Nagle zaczęłam chaotycznie wbijać ją w moją rękę i przeciągać. Bałam się, naprawdę. Nie robiłam więc tego bardzo głęboko. Czułam się jak jakaś psychopatka, to dziwne jak na niektórych ludzi działa świat i inni ludzie. Może właśnie w tym jestem wyjątkowa?

Nagle moje na moje oczy zaczęła zachodzić mgła, zakręciło mi się w głowie. Czułam jak uderzam głową o drewniane deski pomostu, najprawdopodobniej.

Lily:

Widziałam te jej okropne blizny. Bałam się o nią, ale ja nie potrafiłam o tym rozmawiać. Chyba zrobiłam głupio, że powiedziałam to jej mamie, tak mi się wydaje. Mówiła mi kiedyś, że nie chce aby się o nią martwiła. Teraz straciłam przyjaciółkę, jaka ja jestem głupia. Na pewno mi tego nie wybaczy, to przecież Ash.

Pamiętam głos jej matki gdy jej to powiedziałam, to było okropne uczucie. Okropne gdy próbowałam poczuć to co ona czuje. Co mogła pomyśleć jej matka w takiej sytuacji. Czego jej nie zapewniłam, w czym zawiodłam. Przecież robię wszystko, wypruwam flaki w pracy, utrzymuję wszystko, otaczam ich opieką, co jest nie tak. 

Chciałam odpisać jej coś mądrego, nie potrafiłam. Gdy przeczytałam jej wiadomość łzy napłynęły mi do oczu. To chyba definitywny koniec jej zaufania do mnie. zasłużyłam sobie na to. Ale to nie może się tak skończyć, chciałam zadzwonić. Z trudem kliknęłam jej ikonkę w kontaktach, nie było sygnału. Zablokowała mnie, no tak.

Matthew:

Obudziłem się , niestety. Ale muszę jakoś funkcjonować. Ubrałem się więc i zszedłem na dół do kuchni. Zrobiłem sobie kawę, bo tej nocy przespałem może z dwie godziny i czułem się prawie jak umarlak taki zarazem psychiczny i fizyczny.  Nie mogłem tak całego dnia przesiedzieć w tych czterech ścianach, za dużo wtedy myślałem a to była najbardziej wkurzające.

Stwierdziłem, że pójdę na spacer dookoła jeziora. Jest tam fajna ścieżka przyrodnicza, a do tego bardzo rzadko są tam ludzie. I to było dobre dla mnie, przy okazji się dotlenię. Wychodząc spojrzałem w niebo, ciekawe czy po drodze nie spotka mnie deszcz, ale miejmy nadzieję, że akurat dziś dopisze mi szczęście i nie spotka mnie nic takiego po drodze.

Wszedłem na ścieżkę, czułem się już trochę lepiej. To świeże powietrze potrafiło mnie uspokoić jak nigdy. Dochodziłem do wnęki pomiędzy drzewami, ze ścieżki zaczynała być widoczna plaża. Ta plaża gdzie chciałem kiedyś przeprosić Ash.. eh. Dlaczego wszystko mi się z nią kojarzy. Nagle ujrzałem kogoś leżącego na pomoście, z daleka ją poznałem. To Ash.. dlaczego tak leży.. nagle zobaczyłem jakieś plamy krwi na jej ubraniach. Momentalnie moje ciało wprawiło się w ruch, biegłem niczym na olimpiadzie, każdy krok sprawiał mi coraz więcej wysiłku, lecz coraz bardziej się rozpędzałem. Co ona zrobiła.. moja mała Ash.. to moja wina. Dobiegłem do niej odrazu klękając przy jej bezbronnym ciele. Ujrzałem jej masakrycznie pocięte ręce z których tryskała krew, dziewczyna coś mamrotała, chyba była przytomna. 

Na całe szczęście z jej kieszeni wystawały bandaże, była przygotowana. Owinąłem jej całe ręce tamując krwotok, po chwili dziewczyna odzyskała przytomność, ale nie wiedziała co się dzieje. Wziąłem ją na ręce i ruszyłem do mojego domu, przecież nie mogłem jej tam zostawić. Nawet nie próbowała mi się wyrywać, co było w jej zwyczaju. Pewnie nawet nie miała na to siły.

To był chyba najdłuższy marsz jaki przeżyłem. Co prawda trwał chyba z 10 minut ale ja czułem jakby trwał całą wieczność, może dlatego, że nic nie mówiła,była jakby nieobecna. Otworzyłem drzwi od mojego domu i ledwo wdrapałem się po schodach na górę, aby zanieść ją do mojego pokoju. Gdy już tam dotarłem usadziłem ją delikatnie na łóżku i usiadłem obok niej. Była ledwo przytomna i nadal nie wiedziała co się dzieje. Co ja jej zrobiłem.. muszę o nią dbać. Już więcej sobie tego nie daruję.


-Miłość zabija-Where stories live. Discover now