rozdział pierwszy

335 16 3
                                    

Sama się sobie dziwiła jak szybko odbudowała swoje życie. Życie, które rozsypało się niczym domek z kart. Niektórzy mówią, że nowe życie buduje się na gruzach starego, ale ona tego nie chciała. Przeniosła się z dala od gruzów i na nowo zbudowała wszystko. Krok po kroku, cegiełka po cegiełce.
Czasami, w dni takie jak ten, słoneczny pierwszy września, gdy przemierzała ulice Londynu popijając kawę i słysząc stukot swoich obcasów na płaskich płytach chodnika, wracała myślami do tamtych dni.
Jak to się stało? Wspaniała Trójka, która pokonała Voldemorta, została pokonana przez dorosłość.
Po Bitwie o Hogwart wszystko miało się ułożyć. Harry i Ginny, ona i Ron. Zaplanowali swoją przyszłość. Mieli tyle planów. Praca w Ministerstwie Magii, spokojne życie, pełne radości i miłości. I początkowo rzeczywiście tak było.
- Panno Granger! Jak dobrze, że już pani jest!
Hermiona otrząsnęła się z nieprzyjemnych wspomnień i spojrzała na swoją asystentkę. Nawet nie zauważyła, kiedy doszła pod swój butik, najwyraźniej nogi poniosły ją same.
Jej butki nie był duży. Sprzedawała w nim zaprojektowane przez siebie ubrania, a każda kolekcja liczyła jedynie kilkanaście modeli. Nigdy nie przypuszczałaby, że właśnie tym będzie zajmować się w życiu, ale kiedy została sama musiała czymś się zająć. Szczęście znalazła po zaprojektowaniu dla siebie sukienki na wesele kuzynki. Była wtedy smutna i zgorzkniała. Nie chciała aby rodzina ją taką zobaczyła. Zrobiła wszystko żeby wyglądać pięknie i wspaniale. Jej życzenie się ziściło i tak projekt po projekcie doszła do miejsca, w którym się znajdowała. Jej projekt, jej élaborer.
- Panno Granger! Wszystko w porządku?
- Wybacz Alison, zamyśliłam się - uśmiechnęła się do drobnej blondynki w szarej sukience jej projektu, jakie nosiły wszystkie pracownice butiku - Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki, że aż czekasz na mnie przed drzwiami?
- Przyszła pani Barnett.
Zdziwiona Hermiona uniosła brew. Pani Barnett była starszą, niezwykle elegancką, ale również nico ekscentryczna właścicielką kamienicy, w której wynajmowała lokal na butik i szwalnie. Mieszkała poza Londynem i rzadko zjawiała się w mieście.
- Mówiła po co? - zapytała podając blondynce pusty kubek po kawie oraz torebkę i przygładziła włosy.
- Nie, powiedziała tylko, że chce z panią rozmawiać i że to ważne.
Brunetka skinęła głową i weszła do butiku. Przestrzeń sklepu była bez wątpienia piękna. Jasnoróżowe i ciemnoszare ściany pięknie komponowały się z lustrami i złotymi dodatkami. Na wieszakach wisiały idealnie wyprasowane stroje, na stolikach i na ladzie z białoróżowego marmuru stały białe róże idealnie dopełniając całości.
Przy stoliku siedziała czekająca na nią kobieta. Hermiona wiedziała, że właścicielka miała około siedemdziesięciu lat, ale wyglądała dużo młodziej. Jej czarne włosy były zaplecione w idealny kok, z którego nie wystawał ani jeden włosek, szare perły idealnie pasowały do białego kostiumu na którym nie było ani jednej zmarszczki, a na stopach miała pantofle na wysokim obcasie. Kobieta popijała herbatę z delikatnej porcelanowej filiżanki, a po jej dystyngowanych ruchach można było domyślić się, że jest prawdziwą damą.
- Pani Barnett, proszę wybaczyć, że musiała pani czekać - powiedziała Hermiona podchodząc do stolika.
- Nic się nie dzieje, panno Granger. Pani pracownice były tak uprzejme i zaparzyły mi herbaty. - odłożyła filiżankę i podała Hermionie rękę, którą dziewczyna pewnie uścisnęła.
- Co panią sprowadza do Londynu? - brunetka zajęła miejsce na przeciw. Miała złe przeczucia. Pani Barnett nie pojawiłaby się w butiku bez wyraźnego powodu. Była mugolem, mogła po prostu zadzwonić, gdyby chodziło o jakąś błahostkę.
- Wie pani, że moja córka z mężem mieszkają w Stanach Zjednoczonych?
Hermiona skinęła głową niepewna do czego dąży starsza pani.
- Zaczęli się martwić, że po śmierci mojego męża mieszkam tutaj zupełnie sama. Tak jakbym nie potrafiła o siebie zadbać - prychnęła niczym rozjuszona kotka - Dla świętego spokoju postanowiłam się do niech przeprowadzić.
- Do Stanów? - brunetka uniosła brwi zaszokowana. Nie potrafiła sobie wyobrazić eleganckiej pani Barnett na ulicach Chicago, gdzie mieszkała jej córka.
- Niestety - westchnęła. Najwyraźniej ją również ta wizja napawała przerażeniem - Ale nie chcę z nimi mieszkać w domu. Co to to nie. Kupiłam mały dworek na przedmieściach, ale w związku z tym byłam zmuszona sprzedać kamienicę.
Już wiedziała do czego zmierza kobieta i po co przyjechała z wizytą. Zmiana właściciela mogła oznaczać zmianę zasad użytkowania obiektu, wzrost czynszu albo nawet wypowiedzenie umowy najmu. O tym ostatnim wolała nie myśleć.
- Niech się pani nie martwi - właścicielka musiała dojrzeć przerażenie w jej oczach, bo poklepała ją delikatnie po dłoni - Nowy właściciel to uroczy młody człowiek. Chyba jest w pani w wieku. Ma nienaganne maniery i zapewnił mnie, że na razie nie zamierza wypowiadać umów żadnym lokatorom. Mówił za to, że chce zagospodarować poddasze na własne biuro, co bardzo mnie cieszy. Już tyle razy pragnęłam zrobić tam porządek, ale nigdy nie miałam na to czasu.
Pani Barnett zaczęła się rozwodzić na temat kosztów i zaanagażowania jakie trzeba włożyć w remont, ale myśli Hermiona sprawiły, że nie była w stanie zdobyć się na nic więcej niż blady uśmiech.
Ludzie w jej wieku potrafili być okrutnymi i wyrafinowanymi kłamcami. Przekonała się o tym na własnej skórze. Nic nie stało na przeszkodzie żeby nowy właściciel powiedział starszej pani jedno, a zrobił drugie. Nie chciała przenosić élaborer w inne miejsce. Stworzenie tego miejsca od zera i bez niczyjej pomocy okazało się być spełnieniem jej marzeń. Marzeń o które nigdy by się nawet nie podejrzewała. Było też idealne ze względu na lokalizacje i usytuowanie pomieszczeń.
- Kiedy będzie okazja do poznania nowego właściciela? - zapytała starając się aby glos jej nie zadrżał.
- Mówił, że musi uporządkować swoje sprawy w Nowym Yorku i przyleci w przyszłym tygodniu aby dopełnić wszystkich formalności.
- Rozumiem. Dziękuję, że pofatygowała się pani aż tutaj żeby mi o tym powiedzieć.
Jak przystało na angielską damę pani Barnett zapewniła, że to żaden problem po czym udała się do pozostałych lokatorów aby poinformować ich o nadchodzących zmianach.
Hermiona szybko wspięła się po marmurowych schodach na pierwsze piętro, gdzie znajdował się jej gabinet i szwalnie.
Podeszła do stojącego tyłem do okna biurka i z jednej z szafek wyciągnęła niewielką karafkę z Ognistą Whisky. Nie gustowała w najmocniejszym alkoholu czarodziei, ale teraz musiała się jakoś uspokoić i powstrzymać drżenie rąk. Nalała odrobinę płynu do kryształowej szklanki i upiła łyk. Czuła jak alkohol pali jej gardło i ogrzewa ciało jednak zdenerwowanie nie przechodziło.
- Panno Granger - drgnęła na dźwięk głosu Alison - proszę wybaczyć, pukałam ale chyba pani nie słyszała.
- Nic nie szkodzi - nie odrywała wzroku od okna, ale nawet nie wiedziała na co patrzy. Przed oczami miała rozmyte plamy - Słyszałyście?
- Tak. Myśli pani, że nowy właściciel naprawdę przedłuży umowy najmu?
- Nie mam pojęcia. Pozostaje nam mieć nadzieję, że tak.
I nagle ją olśniło. Gwałtownie odwróciła się w stronę asystentki. Jej oczy błyszczały, a stres opuścił jej ciało w mgnieniu oka.
Nie takie rzeczy w życiu przeszła. Trzy lata temu temu była całkowicie załamana i zniszczona. Przez ostatnie trzy lata przeszła piekło, stanęła na nogi i odbudowała swoje życie. Przyrzekła sobie, że będzie szczęśliwa i już nic nie stanie jej na drodze. A już na pewno nie taka błahostka jak zmiana właściciela kamienicy.
Z rozmachem odstawiła szklaneczkę z trunkiem na biurko.
- Pracujcie jak zwykle i nie martwcie się. Miejmy nadzieję, że nowy właściciel powiedział Barnett prawdę, a nawet jeśli nie to nie dam się tak łatwo wyrzucić - uśmiechnęła się zadziornie, a w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.

NASZE NIESPEŁNIONE SNY (zawieszone)Where stories live. Discover now