"Give me a chance."

4.3K 344 30
                                    

#FZfanfiction  

[ostatni]

Godzinę po wyjściu Caluma nadal tkwili w łóżku i raczej nie mieli zamiaru się z niego ruszać. Wtuleni w siebie skradali sobie nawzajem czułe pocałunki i rozmawiali konspiracyjnym szeptem o wszystkim i o niczym, bo chyba właśnie to jest wyznacznikiem przyjaźni – równie dobrze czujesz się, gdy milczysz i gdy zarywasz noce na pogawędki o czymś bardzo lub trochę mniej ważnym. A jeśli nie możesz nazwać miłości swojego życia przyjacielem, to czy rzeczywiście możesz nazwać to uczucie miłością?

Przyjaźń i miłość są praktycznie identyczne. Akceptujesz drugą osobę, mimo jej wad. Ufasz jej bezgranicznie, powierzasz wszystkie swoje tajemnice. Jesteś zdolny oddać dla niej życie, walczyć o nią z większą odwagą niż o siebie. I nie musisz udawać przed nią kogoś, kim nie jesteś, bo właśnie o to chodzi w tych dwóch relacjach, że są od podstaw prawdziwe i przez to trwalsze niż zakłamane wyobrażenia o świętych chodzących po ziemi, po której stąpamy i oddychających dokładnie tym samym powietrzem. Ale przecież nikt nie jest idealny. To zdanie powtarzane przez wszystkich tyle razy, że można mieć go dosyć bardziej niż piosenek jednego sezonu, które chodzą za tobą jak cień. Jednak to nie zmienia faktu, że tak właśnie jest. Nikt ani nic nie jest idealne chociaż z pozycji obserwatora wydaje się nam być krainą mlekiem i miodem płynącą. 

– Odleciałaś – stwierdził rozbawiony Luke, przejeżdżając dłonią po policzku dziewczyny.

I gdy kogoś kochasz, to ta kraina jest na pograniczu jawy i snu. Raz niebo jest nieskazitelnie niebieskie, a słońce oświetla nasze twarze, by nagle zaczęło się chmurzyć. Gdy kogoś kochasz, zawsze po burzy przyjdzie spokój. Nawet po takiej, która siała spustoszenie w twojej duszy.

– Bo ciągle się martwię o tym, że mamy w zasadzie miesiąc dla siebie – mruknęła, odwracając od niego wzrok. 

Doskonale wiedziała, że nie lubił, gdy zamartwiała się na zapas, ale to niestety leżało w jej naturze. Przecież nikt nie lubi tracić gruntu pod stopami, gdy dopiero co go odzyskał. Jedynie nałogowy hazardzista byłby w stanie zaryzykować najważniejsze rzeczy w swoim życiu, a June zdecydowanie nie była uzależniona od ryzyka. Lubiła zastrzyk adrenaliny w swoim krwiobiegu, ale nie przepadała za zdawaniem się na kaprys menadżerów, jeśli było to niewątpliwie związane z jej życiem uczuciowym. Nie mogła wyobrazić sobie braku obecności Luke'a przez kilka miesięcy, bo wiedziała aż za dobrze, że telefony i Internet jej nie wystarczą. 

– Będziemy spędzać ze sobą jeszcze tyle czasu, że aż ci zbrzydnie moja osoba – zaśmiał się w jej szyję, by poprawić jej humor, chociaż i on nie był zachwycony wizją kilku najbliższych miesięcy. 

– Niemożliwe – parsknęła śmiechem, gdy jego sterczące włosy załaskotały ją w brodę. 

– Przekonasz się za kilka lat, no, może kilkanaście jak dobrze pójdzie – uśmiechnął się szeroko, przymykając prawe oko, gdy na nią spojrzał. 

– A co będzie za kilka lat? 

– Dobrze, że pytasz... – June omal nie roześmiała się, słysząc jego ton. – Po naszym mieszkaniu będą biegać takie małe Hemosiaki.

– Hemosiaki? – wykrztusiła zdziwiona blondynka, na co Luke pokiwał ochoczo głową. 

– No, bo wtedy już będziesz panią Hemmings, więc po mieszkaniu będą biegały Hemosiaki, a nie Carterki...

– Mów dalej – zachęciła go, usadawiając się wygodniej na łóżku.

– A mam kontynuować o tym, że zostaniesz moją żoną, czy o tym, że będziemy mieli Hemosiaki? – zapytał, kładąc się na bok.

Friend Zone ✖ 5SOS [✔]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora