1.2

2.4K 134 52
                                    

Po bibliotece rozległo się ciche skrzypnięcie zawiasów starych drzwi. Siedząca w jednym z dalszych zakątków biblioteki brunetka nawet nie drgnęła. Podparła brodę na dłoni i westchnęła cicho, przekładając kolejną kartkę księgi, w której szukała informacji potrzebnych do eseju z Zaklęć. Uwielbiała ten przedmiot, a na dodatek uczył go jej ulubiony nauczyciel, profesor Flitwick. Jednak tego dnia nie mogła się skupić na nauce, ciągle myślała o dziwnym zajściu z zeszłej nocy, o odgłosach nieznanego pochodzenia. Przez głowę przeleciało jej już mnóstwo najróżniejszych scenariuszy. Za najgorszą wersję uznała, że to wycie krwiożerczego potwora, który czai się w Zakazanym Lesie, a cały Hogwart nie zdaje sobie sprawy z czyhającego niebezpieczeństwa. Zastanawiała się nawet, czy nie pójść z tym do Dumbledore'a, ale wtedy wydałoby się, że była poza dormitorium po ciszy nocnej, poza tym nie chciała siać niepotrzebnej paniki i wyjść na tchórza.

Dziewczyna pochyliła się, opierając dłonie i podbródek na otwartej księdze. Specyficzny zapach pożółkłych, starych kartek i kurz z ogromnych regałów książek drażnił delikatnie jej nos, przez co zmarszczyła go z niezadowoleniem. Przymknęła oczy, starając się odrzucić dręczące ją myśli, aby móc w spokoju przygotować pracę domową. Zaczynała odzyskiwać wewnętrzny spokój i opanowanie, którymi zawsze tłumiła niechciane, a raczej jakiekolwiek, emocje. Jej spokój skończył się szybciej niż się zaczął, gdy usłyszała odsuwane krzesło na przeciwko niej.

— Widzę, że ciekawa lektura.

Natychmiast otworzyła oczy, słysząc męski śmiech. Wyprostowała się, gdy ujrzała siedzącego przed nią uśmiechniętego od ucha do ucha szatyna o miodowych oczach z kilkoma bliznami na twarzy. Zmarszczyła brwi, kojarząc skądś jego twarz, jednak nie było jej dane sobie przypomnieć, bo chłopak znów się odezwał.

— Remus. — wyciągnął w jej stronę dłoń, a uśmiech nie schodził mu z twarzy, co jeszcze bardziej skonsternowało dziewczynę. Niecodziennie przedstawiał jej się przypadkowy chłopak, a już na pewno nie szczerzył się jak głupi do sera.

— Nadia. — mruknęła podejrzliwie i powoli podała mu rękę, nie spuszczając wzroku z jego rozpromienionej twarzy. — Mam coś na buzi, że się tak uśmiechasz? — spytała po krótkiej chwili ciszy, zakładając ręce na piersi. Nie lubiła czuć się tak niepewnie, chciała kontrolować sytuację, a Gryffon swoim dziwnym zachowaniem na pewno jej w tym nie pomagał.

Natomiast Lupin kompletnie zbity z tropu, spoważniał i zmarszczył brwi, przyglądając się jej. Nie miał pojęcia skąd to pytanie, często się uśmiechał, a szczególnie przy poznawaniu nowej osoby. Nie potrafił określić dlaczego, to był taki odruch bezwarunkowy. Zazwyczaj ludzie to odwzajemniali, ewentualnie ignorowali, ale jeszcze nigdy nie doczekał się takiej reakcji.

— Nie. — odpowiedział wciąż zdezorientowany chłopak. — Czy uśmiech zawsze musi oznaczać, że coś się stało? — spytał, a jego twarz znów się rozpogodziła.

— Musisz mieć jakiś powód, dla którego się uśmiechasz.

— Jak to muszę?

Burgess zmarszczyła brwi, patrząc na niego krzywo. Szatyn wydawał jej się coraz dziwniejszy. Nie miała pojęcia co ma na celu jego zachowanie, ale czuła się coraz bardziej niekomfortowo. Nikt tak się nie zachowywał w jej towarzystwie. Nawet wiecznie rozgadana Adaline, która może i była energiczna i na ogół radosna, ale na początku znajomości z Nadią podchodziła do niej sceptycznie.

Właściwie nie wiedziała po co ciągnęła tę konwersację, ale po chwili odezwała się znów:

— Ponieważ to jest odruch, który jest wywołany przez jakąś sytuacje, po prostu człowiek nie uśmiecha się tak z byle powodu.

stone cold | remus lupinDonde viven las historias. Descúbrelo ahora