1. | Lubię wyzwania, Kocico |

2.9K 226 239
                                    

Adrien  siedział za masywnym, dębowym biurkiem, stukając swoimi długimi  palcami w klawiaturę laptopa, nie zaszczycając swojej córki spojrzeniem.  Ostatnimi czasy taka postać rzeczy była w domu Agrestów normą. Poranne  wydanie rozporządzeń przez ojca, samotne śniadanie oraz wyjazd do szkoły  z obstawą ochroniarza.

Emma starała się z całego serca nie narzekać.  Oczywiście, że przyjeżdżanie pod szkołę w eskorcie goryla było dla niej  upokarzające, ale biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu Adrien  stanowczo zabraniał zarówno jej, jak i jej młodszym braciom opuszczania  murów rezydencji dziadka Gabriela, była ogromnie wdzięczna za tę namiastkę  normalności.

Dziewczyna kończyła właśnie zaplatać swoje długie, jasne  włosy w warkocz, trzymając w ustach sporej wielkości gofra, jednak  kolejna nieprzespana noc dała o sobie znać. Jej usta same się otworzyły i  ziewnęła przeciągle, upuszczając z donośnym plaskiem swoje śniadanie na  błyszczącą, marmurową podłogę.

Nie mogła pohamować śmiechu. Im  była starsza, tym więcej widziała w swoim zachowaniu podobieństw do  matki. Ona również nie należała do najbardziej rozgarniętych osób na  świecie. Popatrzyła na ojca, mając nadzieję, że być może udało jej się  zarazić go swoją optymistyczną reakcją. Nie liczyła na śmiech, ale wąski  cień uśmiechu na pewno byłby w jego zasięgu, prawda?
Niestety tak się nie stało. Adrien nadal nie odrywając wzroku od monitora, wyrecytował automatycznie:

—  Dzisiaj nie masz treningu, więc po szkole jedziesz prosto do domu.  Oczywiście ochroniarz będzie czekał cały czas pod szkołą, więc gdyby coś  się działo, natychmiast dzwoń do niego.

Emma westchnęła głęboko i  podniosła z podłogi gofra, w myślach zastanawiając się, jak to jest, że  jej radosny niegdyś ojciec stał się wypraną z uczuć, pustą skorupą.  Pewnie prędzej skłoniłaby do śmiechu tego sflaczałego wafla niż jego.

Obeszła biurko dookoła i złożyła na jego policzku krótki pocałunek.

—  Dobrze tato, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Może powinieneś pójść  na spacer? — zaproponowała, kładąc dłonie na jego ramionach. — Jesteś  okropnie blady. Zażyj trochę witaminy D, dobrze ci to zrobi.

— Mam  dużo pracy. Może innym razem — zbył ją, wstając z krzesła i kierując się  w stronę komody. — Pędź, Kocurku. Nie chcę, żebyś się spóźniła,  przecież masz dziś egzamin z chemii.

— Tak, pamiętam. Biegnę, pędzę. Nie mogę się doczekać. Hura! — wykrzyknęła z sarkazmem, przewracając wymownie oczami.

Adrien  nawet tego nie zauważył. Jak zwykle uciekł gdzieś myślami, a jego oczy,  w identycznym kolorze jak tęczówki Emmy patrzyły uparcie w jeden punkt –  zdjęcie Marinette. Emma uśmiechnęła się smutno, podniosła swoją szkolną torbę i zanim wyszła za drzwi, rzuciła w jego stronę:

— Tatusiu? Ona wróci, zobaczysz.

Blondyn wyprostował się, czując jak wszystkie jego mięśnie, napinają się na dźwięk tych słów.  Słów, które jeszcze kilka miesięcy powtarzał sobie jak mantrę. Słów,  które podnosiły go na duchu, zanim całkowicie stracił nadzieję na to, że jeszcze  kiedykolwiek dane mu będzie ujrzeć swoją ukochaną.

— Chciałbym w to wierzyć, córuś — odparł cicho.

— To uwierz. Uwierz w swoje szczęście — szepnęła Emma, uśmiechając się dobrodusznie. — Nie wiem, dlaczego jej z nami nie ma, ale mama wróci. Wszystko się ułoży i znowu będziemy szczęśliwi. Ty, mama, ja, te dwa małe wrzody na...

— Emmo! Leć już — uciął, karcącym tonem.

— Idę, już idę — jęknęła, otwierając drzwi od jego gabinetu. — Do zobaczenia po południu. Pamiętaj, idź na spacer. Wyglądasz, jakbyś uciekł z Forks.

Trylogia szczęścia część 3: Pokaż się!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz