"Żyję tylko dzięki Wam" |część II|

742 31 9
                                    

Czkawka zaczął od przeszukania dawnej chaty bliźniaków. Thornstonowie mieli w zwyczaju zbieractwo dosłownie wszystkiego. Innym pewne rzeczy mogły wydawać się niepotrzebne i kompletnie nieużyteczne. Oni po prostu sami z siebie myśleli inaczej.

Nigdy nie wiadomo kiedy ci się przyda taki wór kamieni, Czkawko Haddocku! — krzyczał Mieczyk, gdy Czkawka znowu przyszedł skarcić ich za koszmarny bałagan.

Młody mężczyzna zaśmiał się cicho przypominając sobie tę naprawdę zabawna sytuację. Czasami brakowało mu tych przygód na Końcu Świata. Owszem bywało groźnie i niebezpiecznie, a niektóre akcje były ryzykowne, jednak i tak za tym tęsknił.

Szatyn nucił coś pod nosem szperając w jednej ze skrzynek. Praktycznie w każdej z nich było to samo - klucze, kłódki, paski, zaciski, szklane butelki, odłamki metalu i jakieś części. W rogu pokoju piętrzyła się sterta ubrań, materiałów i futer. Obok niej walały się nadgryzione przez robactwo buty. Na stole (i pod nim) leżały brudne naczynia, połamane noże i pojedyncze sztućce. Czkawka przerwał swoja pracę i rozejrzał się po pokoju. Chwycił się za głowę i westchnął zrezygnowany.

— Dlaczego ja ich stąd wypuściłem, bez ogarnięcia tego syfu? — zapytał siebie. — To chyba największa graciarnia w całym Archipelagu.

Zamknął skrzynię i już miał sięgnąć po następną, gry usłyszał jakiś hałas docierający z zewnątrz. Chłopak podniósł głowę i odczekał chwilę.

— Czkawka! — to były krzyki przerażonej Astrid.

Zerwał się z miejsca i natychmiast wybiegł przed chatę. Z dudniącym sercem rozglądał się po wyspie; wypatrywał swojej ukochanej, którą słyszał bardzo dokładnie. Ona nigdy tak nie krzyczała; nigdy z takim strachem.

Powiew zimnego, ostrego powietrza uderzył go w piegowatą twarz. Przeszły go dreszcze niepokoju, gdy dostrzegł w końcu Astrid, która szła szybko od strony lasu. Już z daleka widział, że coś jest nie tak. Ruszył pędem po drewnianych schodach, zbiegając na plażę. Nie zwalniając kroku skierował się w stronę żony.

Astrid załkała w uldze, gdy zobaczyła, że Czkawka biegnie do niej pospiesznie. Spojrzała na maleństwo, które leżało spokojnie w jej ramionach. Kobieta odruchowo przyciągnęła dziecko do siebie, gdy wiatr mocniej zawiał. Zawiniątko było całkowicie przesiąknięte krwią, więc nie trudno było o przemarznięcie. Nogi dziewczyny powoli odmawiały posłuszeństwa; przerażenie, panika i strach zmieszały się ze sobą i spowodowały, że wykończona upadła na kolana. Dziewczynka musiała się nieźle przestraszyć, bo zapłakała gwałtownie.

— Astrid! — krzyknął dopadając jej drżącego ciała. Czkawka przyjrzał się jej zdenerwowany; nie wiedział co się stało. Nie docierały do niego żadne dźwięki; widział tylko swoją żonę. Dziewczyna była zapłakana, a jej ubrania przesiąknięte krwią i wodą. Dostrzegł, że kobieta trzyma coś kurczowo przy swojej piersi. Mężczyzna upadł na kolana przed nią i chwycił mocno za ramiona, przyciągając do siebie. Astrid zapłakała głośno, dziękując w myślach bogom, że nie jest już sama.

— Thorze, Astrid co się stało? Jesteś ranna? Ktoś ci coś zrobił? — pytał szybko, dotykając jej po ramionach, plecach i twarzy. Szukał jakiś zranień, miejsca krwawienia, czegokolwiek.

— To nie moja krew. Nic mi nie jest — rzekła w jego pierś; jej głos drżał, tak samo jak ciało. Była już naprawdę zmarznięta; a co dopiero noworodek w jej ramionach.

Czkawka przytulił ją mocno do siebie, chcąc oddać kobiecie trochę swojego ciepła. Był naprawdę przestraszony; Astrid wyglądała jakby sama była poważnie ranna. Nagle poczuł jak coś porusza się w jej ramionach. Oddalił ją od siebie na sekundę i spojrzał w dół.

𝐨𝐧𝐞-𝐬𝐡𝐨𝐭𝐬 |𝐇𝐢𝐜𝐜𝐬𝐭𝐫𝐢𝐝|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz