XII

1.8K 72 11
                                    

Po raz kolejny, moja głowa, spotkała się z blatem biurka. Cały czas karciłem się w myślach, że dałem się omamić jakiejś młodej dziewczynie, a mój zespół został obezwładniony i ogłuszony. Co chwilę jednak dziękowałem, że są cali i skończyło się tylko na bólach głowy.

- Jestem... - łup. - Idiotą! - łup. - Skończonym. - łup. - Kretynem! - w końcu uderzyłem tak mocno, aż kubek z kawą zatrząsł się, niebezpiecznie, a czoło srogo zapiekło i zabolało. - Kurwa... - zasyczałem, łapiąc się za część czołową czaszki, wykrzywiają twarz w wielki grymas bólu.

- Borys, uspokój się. - warknął Stephan, podając worek z lodem, który od razu przyłożyłem sobie do czoła. - Walisz w to biurko od ponad pół godziny, dziwię się, że jeszcze nie ma żadnego śladu pęknięcia. - żachnął się i otrzepał, z niewidzialnego kurzu, miejsce gdzie moja głowa co chwilę uderzała w biurko. - A co do twojego postępowania, zrobiłeś co uważałeś za słuszne...

- Ale znowu mi uciekła, dosłownie sprzed nosa! Ta suka, wiecznie... - dostałem solidny strzał w prawy policzek, aż obróciłem się na swoim fotelu, które złapał mój przyjaciel i spojrzał mi w oczy.

- Opanuj się człowieku. Przez nią popadasz w jakąś paranoje. - zamrugałem parę razy, aby otrząsnąć się z szoku, który dostałem, gdy silna dłoń Fergusona spotkała się z moją twarzą. - Słuchaj, na każdej misji jest niepowodzenie...

- Na okrągło mam niepowodzenie przy niej... - tym razem dostałem strzał w lewy policzek.

- Milcz, ja teraz mówię. - znów musiałem uspokoić szok, który pewnie niejednokrotnie odwiedzi moją osobę. - Słuchaj, jest niby sprytna, potrafi omamić, jest krok przed tobą. Co, kurwa, nie zmienia faktu, że ty jesteś uparty! Jesteś Borys Tyrek! Młodszy Aspirant! Zasłużyłeś na ten stopień swoją ciężką pracą! - dźgnął mnie, palcem wskazującym, w klatkę piersiową. - To, że twój ojciec miał niepowodzenie w misji, nie znaczy, że nie został bohaterem. Uchronił własnego syna, z krwi i kości, przed śmiercią! Nie skończysz jak on! Chyba, że jesteś takim imbecylem, że doprowadzisz do tego! - w tym momencie się rozkleiłem. Po policzkach poleciały drobne strumyki łez, serce zaczęło mocniej bić, nie tylko z powodu adrenaliny, ale także z bólu, który czułem przez wiele lat.

W głowie odbijały mi się słowa, które ostatni raz słyszałem z ust ojca

Idź na zewnątrz. Tam będzie czekał David na ciebie.

Ja ciebie też kocham. A teraz leć.

Aż na samym końcu słyszałem tylko wybuch i mój krzyk. Serce rozwaliło mi się na milion kawałków. Rozpacz, którą starałem się przeżyć przez piętnaście lat, właśnie osiągnęła zenit i znalazła miejsce upustu. Stephan patrzył na mnie zaskoczony, ale i jednocześnie ze zrozumieniem, co musiałem w sobie tłumić.

- Przynieść ci chusteczkę? - jedynie na co mnie było stać, to tylko kiwnięcie głową. Mężczyzna podszedł do swojego biurka i z jego wnętrza wyjął pudełko chusteczek, które od razu wcisnął mi w ręce. Bez myślenia złapałem za jedną z nich, którą przetarłem oczy i policzki, a następną wytarłem nos. - Już ci lepiej?

- Tak... - mocno pociągnąłem, kilkukrotnie, nosem, aż w końcu odetchnąłem spokojnie. - Znacznie...

- Zeszło w końcu? - kiwnąłem głową i starałem się, aby w tempie natychmiastowym, ogarnąć swój wygląd i stan fizyczny, jak i psychiczny.

- Za długo trzymałem to w sobie. To cały czas rozdzierało mnie od środka. W brutalny sposób pokazałeś mi, że mogę na ciebie liczyć. - posłałem mu słaby uśmiech, ale jednocześnie rozpierało mnie szczęście. Taki człowiek jest najlepszy.

MafiaWhere stories live. Discover now