Cztery Żywioły 3 i Nowe Pokolenia. Rozdział 25: Komu w drogę, temu czas.

145 9 0
                                    

-Czyli jednak jesteście- rzuciłam z obojętnością, pomimo że bardzo mnie to obchodziło.

-Belluś, dobrze wiesz, że nie zostawilibyśmy cie samej.

-Nie byłabym tego taka pewna- mruknęłam.

-Nie zachowuj się tak- powiedziała, ledwo ukrywając łamiący się głos i spojrzała na mnie jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale żal i smutek szybko wypełniły jej oczy. Nie musiała nic mówić. I nie powiedziała.

-Chyba czas ruszać- odezwał się Alfred, poirytowany i w gorącej wodzie kompany, jak zwykle. Szkoda, bo dzisiejszy dzień będzie początkiem czegoś niezwykłego.

-Chyba tak- westchnęłam.

Stanęłam przed kamieniem, a wejście się otworzyło. Powinnam już iść, ale nie mogłam się ruszyć. Wpatrywałam się w cienie stworzone przez tańczące płomienie ognia. Poczułam strach. Chyba pierwszy raz naprawdę rozumiem co robię i na co się piszę. Ta świadomość przytłacza. Ta świadomość budzi lęk.

Z chwilowego zawahania wybudził mnie dotyk Emmy. Położyła dłoń na moje ramie i spojrzała pocieszająco, mimo że sama kryła w nich ból.

Matka - przez większość życia jej nie miałam. Jedyny wzór kobiety jaki mogłam otrzymać w dzieciństwie, to wzór opiekunek, lecz te zmieniały się równie szybko, jak humorki moich rodziców, więc zamiast czerpać wiedzę od jednej zaufanej osoby, skakałam z kwiatka na kwiatek, upewniając się przy tym, że nie warto się przywiązywać. Każda była inna i każda chciała ode mnie czego innego. Byłam bombardowana nowymi zasadami, podczas gdy dopiero zdążyłam przywyczaić się do poprzednich. Mimo wszystko, starałam się bardzo i chciałam sprostać oczekiwaniom, jednak zawsze coś było źle, zawsze można było coś poprawić, dodać. Pewnego dnia przestało mi zależeć, ale chaos w głowie pozostał i odbija się na mnie do dziś. I odbijał się przy wszystkich decyzjach jakie musiałam podjąć, przy wszystkich relacjach - tych z przyjaciółmi, mężem, Alfredem, dziećmi...

Matka - dziś stoi przede mną i oddaje mi swoje najbardziej kojące pocieszenie. Stara się dla mnie, bo jej na mnie zależy. W końcu to czuję. Jest waleczna, ambitna, honorowa. Jest moim wzorem. Nie mam za złe, że nie było jej przy mnie przez te wszystkie lata. Najważniejsze, że jest teraz. Że była przy najbardziej znaczących chwilach w moim życiu. Że kocha mnie na tyle, żeby dać mi odejść, nawet jeśli miałoby to znaczyć, że nie zobaczy mnie nigdy więcej.

Przytuliłam się do niej mocno, a potem do niego. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie mogłam okazać słabości. Chciałam, żeby zapamiętali mnie jako silną.

Ruszyłam. Ruszyłam, a mój duch był zmotywowany, lecz nadal w strachu.

Lekkim strachu.

...   ...   ...

Wydostaliśmy się z przejścia (nadal nienawidzę tych cholernych schodów). Na zewnątrz szalała okropna burza. Drzewa w lesie przechylały się w najróżniejsze strony, błyskawice co chwile przekreślały złowrogo fioletowe niebo, a szum wiatru i tańczących drzew, dźwięk odbijających się kropel deszczu i grzmotów sprawiały, że ledwo słyszałam swoje myśli. Wiatr targał moimi włosami, musiałam związać je w kucyk. Przysięgam, w życiu nie widziałam takiej ulewy.

Emma zamieniła się w fretkę, a Alfred w kota. Przyznaję, brakowało mi jego rudego futerka.

Każdy wiedział co robić. Musieliśmy się rozdzielić i odejść w trzy strony świata.

Cztery Żywioły - TrylogiaWhere stories live. Discover now