1.

2.7K 71 9
                                    

Był czerwcowy poranek na Warszawskim przedmieściu. Słońce grzało całą stolice, a lekki wietrzyk przyjemnie chłodził. Razem z moim bratem i dziadkiem wybraliśmy się do centrum miasta.

Stolica była pełna Niemieckich żołnierzy, którzy z każdym dniem czuli się coraz pewniej w nie swoim państwie.

Tęskniłam za czasami wolnej Polski. Wszyscy byli tacy radośni, wiecznie uśmiechnięci. Teraz z oczy warszawiaków dało się wyczytać tylko strach i nieszczęście. Najbiedniejsi mieszkańcy stolicy nie mieli co jeść. Wszystko było mało.

Dzięki mojemu dziadkowi, który pracował w Ameryce było nam o wiele lepiej. Mieliśmy rzeczy, o których większość Polaków w tych czasach mogła tylko marzyć. A były to tylko rzeczy podstawowe do życia.

- Wiktoria- mruknął mój brat i złapał mnie za rękę. Popatrzyłam na niego wielkimi oczami i zatrzepotałam rzęsami

- Tak?- spytałam chłopaka odgarniając swoje blond włosy z czoła.

- Oh, nie rób tej miny - powiedział i pokazał mi swój uśmiech. W jego policzkach pojawiły się dołeczki, których strasznie mu zazdrościłam.

Patrzyłam przez okno samochodu na przejeżdżające obok nas inne auto, w którym siedziało dwóch SS-manów w pełnym umundurowaniu. Przed nami jechał mój dziadek ze swoim kierowcą.

Plan był prosty. Mieliśmy jechać na jakiś targ, a dziadek na ważną rozmowę. Nie byłam nawet pewna czy było po co jechać na targ, czy po prostu dziadek chciał nas wziąć ze sobą, żebyśmy byli bezpieczny. Mimo że w domu było by bezpieczniej, ale wolałam się z nim nie kłócić.

- Dojechaliśmy - powiedział Michał zatrzymując auto. Wysiadł pierwszy i okrążył samochód. Otworzył mi drzwi i podał mi rękę, jak prawdziwy dżentelmen, którym był za sprawą mojego dziadka.

- Ale przecież samochód dziadka jedzie dalej - mruknęłam kiedy zobaczyłam, że czarne auto przed nami wcale się nie zatrzymało, a siwowłosy mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie i delikatnie się uśmiechnął.

-No tak. My idziemy na targ, a on jedzie dalej - mówiąc to chłopak przewrócił oczami, a ja się zarumieniłam.

W centrum starego miasta w stolicy, jak zawsze było pełno ludzi. Wzięłam chłopaka pod rękę i poszliśmy po zakupy, które zlecił nam dziadek. Dostaliśmy krótką listę rzeczy, które mieliśmy kupić, ale stragany świeciły pustkami.

- Dobra ty kupisz marchewkę, a ja owoce - powiedział i pokazał mi na stragan z warzywami, na którym o dziwo znajdowało się trochę jedzenia.

Odszedł od mnie i ruszył w przeciwnym kierunku. Ruszyłam po marchewki, kiedy zobaczyłam że dwóch młodych mężczyzn biegnie w stronę kamienic, a za nimi biegną. niemieccy żołnierze.

Pewnie coś przeskrobali- pomyślałam. Wysoki blondyn biegnąc spojrzał na mnie przez ułamek sekundy. Nie widziałam z daleka dokładnego koloru jego oczy, ale zdawało mi się jakbym je już gdzieś kiedyś widziała.

- Słucham - powiedziała wysokim tonem starsza pani w straganie, któryś była ewidentnie nie w humorze. Jak każdy.

- Poproszę dwie długie marchewki - powiedziałam cicho i spojrzałam an kobietę, która miała na sobie biały fartuszek. Ciemne własny miała spięte w wysoki kok.

- Dobrze - burknęła i podała mi marchewki w torebce. Podziękowałam, zapłaciłam i odeszłam od straganu.

Nigdzie nie mogłam dostrzec mojego brata. Stałam tak i czekałam, kiedy jego brąz czupryna pojawi się na moim horyzoncie. Ciekawość wzięła górę i poszłam w stronę, w którą uciekała ta dwójka. Podświadomie cały czas myślałam o tych nieznajomych mi ludziach.

Zmierzając ulicami Warszawy czułam się przytłoczona. Ci wszyscy ludzie, którzy tu umierali tylko dlatego że Niemcy nie mają co robić.

Z zamyśleń wyrwał mnie gwizdek jakiegoś z Niemców, którzy krzyczeli coś po swojemu. Ze stresu nic nie zrozumiałam i przyśpieszyłam kroku. Szwaby zaczęli mnie gonić. Biegnąc obok wejścia, do którejś z kamienic zostałam tam wciągnięta przez czyjaś silną dłoń.

Porywacz zakrył mi oczy chustką, a usta ręką. Był wysoki. Szepnął mi żebym się nie bała, miał bardzo kojący głos. Zaciągną mnie na poddasze, a bynajmniej tak mi się zdawało. Bałam się bardzo, jedyną rzeczą jaka mnie uspokajała był fakt że mówił dobrze po Polsku. Serce biło mi strasznie szybko, a w uszach szumiała mi krew. Poczułam spływający pot po moich plecach.

Mój domniemany zbawiciel lub oprawca posadził mnie na małym taborecie i jednym zwinnym ruchem dłoni ściągnął brudną szmatę z moich oczu

Czy damy radę? [Tadeusz  ,,Zośka'' Zawadzki]Where stories live. Discover now