24.Podstęp

50 11 11
                                    

Wóz Kassiona z majestatycznym poskrzypywaniem wjeżdża na żwirowy podjazd, zatrzymując się przy jasnobłękitnych, ruchomych schodach. Szeroko otwieram oczy, widząc samoistnie pnące się w górę stopnie. Prowadzą wprost do ściany wodospadu. Woda kaskadą spływa z balkonu, znajdującego się piętro wyżej i ląduje w prostokątnym zbiorniku u szczytu schodów. Dodatkowo po obu stronach wodospadu wyrasta imponująca, niebieska kolumnada.

Gapię się na to wszystko z otwartymi ustami, całkowicie sobie lekceważąc królewskie maniery. Budynek jest absolutnie niesamowity, sprawia wrażenie, jakby rolę drzwi odgrywała ściana wody. Ruszam się dopiero, gdy zniecierpliwiony strażnik chwyta mnie za kark. Zaprzestali już prób wymian obroży na nowe, po tym jak dwukrotnie zepsułam więżącą mnie obręcz czarami.

Stajemy na schodach, które niosą nas w górę. Z przestrachem ściskam dłoń Asa, który uśmiecha się kącikiem ust na widok mojej niepewnej miny. U szczytu stopni, kiedy niemal wpadamy na wodospad, woda sprawnie, z gracją rozdziela się na boki. Mimo to krople znaczą kropkami moją sukienkę.

Kassion rozkołysanym, pewnym siebie krokiem przechodzi przez ścieżkę z granatowych, marmurowych płyt przecinającą teraz zbiornik wody.

– Na co czekacie? – Pyta aksamitnie gładkim głosem. – Zapraszam, zapraszam! – Śmieje się cicho.

– Zaproszenie – prycham, wilkiem spozierając na plecy cesarza. – Pomyliło ci się z rozkazem.

Kassion odwraca się, w jego oczach błyszczy wściekłość. Nie mówi jednak ani słowa, a jedynie mierzy mnie swoim wyniosłym spojrzeniem. Przyzwyczajona do dworskich gierek, w ogóle nie pokazuję po sobie strachu, choć niewątpliwie taki czuję. Przeciwnie, prostuję się dumnie, w pełnej okazałości eksponując swoje królewskie pochodzenie.

Ku mojej uciesze cesarz spuszcza wzrok jako pierwszy. Jakkolwiek by nie patrzeć, jestem wysoko urodzonym, krnąbrnym, bezczelnym i, przede wszystkim, odważnym dzieciakiem. Dlatego też zostałam ważną częścią naszego planu. Otrzymałam wręcz polecenie podjudzania Kassiona. Chociaż dla mnie to bardziej przyjemność, niż zadanie. Irytowanie znienawidzonej przez siebie osoby? Bajeczna sprawa!

Całą trójką uważnie wpatrujemy się w cesarza, którego chód staje się nieco ostrzejszy. Na razie nie doczekaliśmy się widocznej reakcji na absencję White'a, aczkolwiek Kassion z pewnością to zauważył (zwłaszcza po żałosnym raporcie strażnika: „W-wasza Wysok-k-kość, on... zniknął"), więc może takowa nie nastąpi wcale.

Wzdrygam się, słysząc w myślach moje zdecydowanie zbyt kwieciste rozumowanie. Przebywanie w pałacach daje o sobie znać, odzywa się moja maska idealnie wychowanej księżniczki. Gierki prowadzone na dworach w Krainie Czarów nie różnią się praktycznie wcale od manipulacji śmietanki świata ludzi. Doprawdy, łatwo się pomylić.

– Ładnie tutaj – oznajmia Śpioszek. Zachowuje się delikatnie i uroczo, jak prawdziwa dama, naiwnie zachwyca się wszystkim wokół. Choć muszę przyznać, że nie nastręcza to większych trudności; willa jest absolutnie przepiękna.

– Nikt z was nie zasługuje na te pałace! – Krzyczę, spluwając na posadzkę. Kassion znów zerka przez ramię, a jego oczy już nie płoną wściekłością, a jedynie dziwnym, jakby znajomym błyskiem. Jest szalony, uświadamiam sobie. Los lubi być perfidny w swojej naturze. W jego szaleństwie tkwi jednak niepokojący chłód i kalkulacja.

– Zabierzcie stąd pozostałą dwójkę – burczy w końcu niskim głosem, który aż nadto ocieka spokojem. As szerzej otwiera oczy w niemym proteście, zostaje jednak kompletnie zignorowany. – Panienka Quinn zostaje na miejscu.

Pilnuję, żeby się nie uśmiechnąć i nadal wiernie udaję załamanie nerwowe, pospiesznie żegnając się z przyjaciółmi. Szuram nogami i wyrywam się Kassionowi, ilekroć łapie mnie za ramię podczas spaceru błękitnymi korytarzami. Nie zważając na ogarniający mnie strach, powtarzam myślami mantrę „mam odciągnąć Kassiona od Śpioszka". Taki jest plan i przy odrobinie szczęścia nikomu nic się nie stanie. Idziemy dość długo, klucząc po całej posiadłości, a ja mam wrażenie, jakbyśmy kilkukrotnie mijali to samo okno. Przy każdym widnieją identyczne doniczki z kwiatami, każde ma malutkie pęknięcie z lewej strony kamiennego parapetu, każde jest uchylone pod jednakowym kątem, wpuszczając do środka jednakową ilość świeżego powietrza.

Wpycha mnie do środka przez jedne z wielu, wielu drzwi, które następnie sam zamyka z nienaturalną dla nikogo delikatnością. Ręką wskazuje mi wolne krzesło przy trzyosobowym stole.

– Panno Quinn – zaczyna, rozsiadłszy się na drugim fotelu, tuż obok mojego, w zamyśleniu marszcząc brwi – jak myślisz, dlaczego was tu sprowadziłem?

– Żeby ludzki świat nadal miał czary, podczas gdy Kraina Czarów przestanie... przestanie istnieć – dławię się ostatnimi słowami, uświadamiając sobie jego plan. Moja matka.

– A jak myślisz, panno Quinn, co robią teraz moi ludzie? – Szczerzy idealnie białe zęby w podłym grymasie ledwo przypominającym uśmiech.

– Idą po Królową Kier – szepczę. Już nie udaję zgrozy i rozpaczy. Nasz dom rozpłynie się w powietrzu, a wraz z nim wszystkie nasze rodziny. I Hattie. Hattie, która wycierpiała tak wiele.

– Dokładnie – uśmiecha się Kassion. – Starałem się przez niemal dwadzieścia lat. Chciałem być dobrym władcą, którego wszyscy uwielbiają, a jednak sława mojej siostry i jej przygód w Krainie Czarów wciąż przyćmiewała moje starania, choćby nie wiem, jak ogromne były. Ludzie woleli przebywać w tym absurdalnym świecie, niż w moim imperium. Dlatego też postanowiłem to ukrócić. Swoją drogą, Quinn, próba sprowokowania mojego gniewu i przyjęcia na siebie jakiejś wymyślnej kary, podczas gdy Śpioszek zacznie udawać chorobę, jest po prostu czarująca. – Znowu ten uśmiech. Nie mogę go znieść. – Żaden z moich strażników nie nabierze się na tę „przypadłość, którą można uleczyć tylko czarami".

– Jesteś absolutnie pewien? – Syczę przez zęby. – Zapomniałeś o jednym, Kassion. Mogę w dowolnej chwili sprawić, że stracisz głowę. Wystarczy, że wypowiem rozkaz. Jeszcze nigdy go nie użyłam, a więc zadziała.

Blednie. Jego twarz staje się biała jak pierwszy promień słońca przecinający szare niebo świtu. Widzę żyłę pulsującą żywo na jego skroni i czerwone żyłki przecinające białka oczu. Boi się. Nie wie, że tak naprawdę nigdy bym tego nie zrobiła. Nie chcę być szalona. Kiedy rzuca się ku mnie, żeby zakryć mi usta, nawet nie próbuje walczyć.

Owszem, miałam odciągnąć Kassiona, żeby nie przejrzał udawanej choroby Śpioszka. Szkopuł polegał na tym, że cesarz cały czas mógł skontaktować się ze swoimi sługami. Teraz zaś na mojej dłoni spoczywa drobna słuchaweczka, którą ukradkiem wyciągnęłam z jego ucha, kiedy pochylił się ku mojej twarzy. Jak wyjaśnili mi As i Śpioszek, to właśnie dzięki temu kawałkowi plastiku ludzie komunikują się ze sobą. Strażnicy zaś, choć precyzyjnie wykonują wszystkie rutynowe procedury, są cyborgami. Jeśli zdarzy się anomalia, polegają na rozkazach Kassiona.

Których ten nie może teraz wydać.

Gdzieś tam Śpioszek właśnie zaczyna toczyć różową pianę z ust, a As z płaczem krzyczy i błaga, by zabrali ich na Szalone Wzgórze, bo tylko czary Krainy mogą uleczyć tę dziwną, niezwykle niebezpieczną przypadłość. Cesarz nie mówił im ani słowa na ten temat. Nie zakazał im tego robić. Dlatego też zaprowadzą ich na miejsce, niejako sprzeciwiając się jego poleceniom, w końcu tak mówią Zasady. Kassion powiedział Strażnikom, że Zasady nie dotyczą elit.

Cyrkowiec As i Śpioszek, córka największego lenia w Krainie Czarów, z pewnością się do elit nie zaliczają.

Kassion wlecze mnie przez kolejne pomieszczenia, ani na moment nie odejmując ręki od moich ust. Potem drugą dłonią zakłada knebel ze znalezionego gdzieś sznura, który siłą wkłada między moje zęby, a następnie ciasno zawiązuje z tyłu głowy. Krępuje też moje ręce, ciasno splatając je ze sobą. Wie, że na nic zdadzą się technologiczne rozwiązania.

Jestem całkiem spokojna, nawet gdy zamyka mnie na cztery spusty w pustym pomieszczeniu z samotną żarówką na suficie. Siadam na podłodze obok skulonej w kącie, płaczącej spazmatycznie kobiety, skrępowanej powrozem równie skrupulatnie, jak ja.

Koniuszkiem palca piszę na zakurzonej ścianie koślawe i nierówne „kto ty", a wówczas ona patrzy na mnie załzawionymi niebieskimi oczami. Widocznie mnie rozpoznaje, bo zaczyna gwałtownie kiwać głową i mamrotać niezrozumiale przez knebel. Sięga do ściany i również rysuje w warstwie kurzu. „Alicja".

Z szacunkiem skłaniam plecy, postanawiając, że znajdę jakiś sposób, żeby nas stąd uwolnić. Pociesza mnie myśl, że zanim Kassion dotrze do holu, strażnicy wraz z Asem i Śpioszkiem już dawno będą w drodze do Szalonego Wzgórza.

Rulebook. Księga ZasadWhere stories live. Discover now