30.Królowa

89 9 28
                                    

Światło opromienia moją twarz. Cudowne, złote światło słońca chylącego się ku zachodowi. Maleńki promyczek, drobna kropeczka w moim polu widzenia. Ciepłe światełko pośród szarości. Wpatruję się w nie zauroczona, a ono mruga do mnie niespiesznie, jakby się uśmiechało. Pojawia się mój nos i momentalnie zaczynam czuć zapach kwiatów. Przejeżdżam prawdziwymi dłońmi po moich włosach. Na stopie zaczyna swędzieć jakieś otarcie od buta.

Pojawia się świat.

Niebo, lekko zaróżowione i upstrzone plamkami obłoków z waty cukrowej. Mogę odetchnąć świeżym powietrzem. A pod moimi nogami wyrasta trawa. Fioletowa trawa, dla jasności. Z początku jest to jedynie coś w rodzaju niewielkiej, otaczającej mnie bańki, ale stopniowo nicość cofa się, odsłaniając coraz to nowe połacie krajobrazu. Wraca wszystko.

Kraina Czarów wciąż istnieje.

Padam na kolana, przejeżdżając dłonią po trawie. Śmieję się, lecz nie jest to szaleńczy śmiech. To czysta, niezmącona niczym radość. Kładę się na plecach i tarzam się po całym wzgórzu, upita szczęściem. Świergot ptaków, muczenie krów, jakikolwiek dźwięk uznaję za iście anielski śpiew. Zjadam jakiś jasnozielony kwiatek, nie przejmując się, że może mnie od niego rozboleć brzuch. Smakuję. Znów mogę czuć. Żyję.

Udało ci się.
Szaleństwo!
Obecne, moja kochana księżniczko. Choć może powinienem powiedzieć Królowo.
Nie chcę teraz o tym myśleć
, parskam, wyganiając z głowy poważne myśli.
Słusznie.
Jak to możliwe, że złamałam klątwę?
Jesteś tylko w połowie Kapelusznikiem. Zresztą, to jest Kraina Czarów. Tu dzieją się różne dziwne rzeczy.
Albo po prostu czary przestały działać
, oznajmiam karykaturalnie mądrym tonem, na co mój zamieszkujący głowę przyjaciel prycha zirytowany. Nie lubi logiki.

Mimo wszystko cieszę się, że szaleństwo wróciło. Cichy szum w głowie sprawia, że nigdy nie oplecie mnie ta przerażająca cisza.

Zza pleców dobiega ryk Elizabeth, a zaraz po nim rozlega się pisk przestraszonej hrabiny i uspokajający głos mojego ojca.

– Hattie? – Słyszę nagle.

I to jego najcudowniejsze niedowierzanie słyszane w tym lekko jąkającym się głosie. Niedowierzanie, szok, radość, ulga, a nade wszystko miłość.

Podbiegam do White'a najszybciej, jak potrafię na wciąż miękkich nogach. Staję naprzeciwko niego, w odległości dwóch kroków, nie mogąc nacieszyć się widokiem jego rozwichrzonej czupryny i głupkowatego uśmiechu.

Przytulam się do niego z całej siły, ledwie powstrzymując się przed wysmarkaniem nosa w jego koszulkę. Rzecz jasna nie jestem w stanie zatrzymać łez obficie ściekających po brodzie, szyi, kapiących na nasze buty. Dopada mnie zmęczenie, więc niemal wiszę w ramionach chłopaka, opierając się o niego całym ciężarem. Chyba mu to jednak nie przeszkadza.

– Teraz wszystko będzie dobrze. Zamieszkamy sobie w naszym domku na drzewie, będziemy spać do południa i odpoczniemy za wszystkie czasy – szepcze, głaszcząc mnie po głowie.

Przygryzam wargę, mój uśmiech na chwilę gaśnie. Nie wiem, jak mu o tym powiedzieć.

– Ja... White, ja nie mogę.

– Dlaczego? – pyta zdumiony, unosząc moją brodę, bym spojrzała mu w oczy. Widząc znamię w kąciku mojego oka, cofa się odrobinę z szeroko otwartą buzią. – Jak? Jak to możliwe? Ty?

– Na to wygląda. Przestań już się tak na mnie patrzeć, mam wrażenie, że się mnie boisz. To ciągle ja! Twoja najlepsza przyjaciółka. I od niedawna... dziewczyna – nieśmiało podkreślam ostatnie słowo, na powrót się uśmiechając.

Rulebook. Księga ZasadWhere stories live. Discover now