6 | ŻYWIOŁ W DUSZY GRA

210 30 50
                                    

— Boże, William, jaki ty jesteś dzielny.

Hope drze ze mnie łacha, kiedy po wyjściu z auta, lecę od razu w krzaki. Zostaję tam sobie chwilę, dopóki mój żołądek nie uznaje, że pora wracać do życia. Mierzę koleżankę pełnym zawiści wzrokiem, gdy wrzucam sobie do mordy garść gum do żucia i udaję, że klasyczne zajście sprzed chwili nie zapisało się na kartach historii.

— Dlaczego wy jeszcze nie macie dla mnie jakichś leków na ból brzuszka? — zwracam się do doktora Saltzmana. Trącam go z łokcia w bok. Trochę przesadzam, bo gubi kroki. — Ładujecie mnie w auto, a nawet nie zadbacie o mój komfort jazdy...

Jestem bezczelnie lekceważony. Okazuje się, że ten świat ma inne priorytety, niż kłopoty Williama Toridsena. Niemożebne. Nie zgadzam się na takie traktowanie.

Drepczę sobie potulnie za Hope, która prowadzi nas przez las. Miło jest. Czuję jednak na sobie co chwila wnikliwe spojrzenie doktorka, kiedy rozglądam się z szałem w oczach po drzewach. Dla jego komforu psychicznego, podrzucam mu nagle swoją zapalniczkę, oznajmiając, że jest do zwrotu i chowam ręce w kieszeniach mojego wygodnego dresiku.

— Nie wiem, co tu robił — oznajmia Hope. Brzmi na zirytowaną. Wznoszę ciekawsko wzrok. — Miał dzień przewagi. Mógłby być wszędzie.

— Może nie ma powodu, by uciekać — stwierdza Rafael.

— A jednak uciekł.

Trąca mnie barkiem, kiedy przechodzi obok. Marszczę brwi. Co, do chuja? Nie wiem, czy odbierać to osobiście, dlatego stwierdzam, że w sumie, mam go gdzieś. Obojętny mi jest. Przyjechałem tutaj, bo mnie zmuszono. Nie angażuję się. Jestem Szwajcarią nie tylko na płaszczyźnie relacji międzyludzkich, ale i nadnaturalnych.

Wracając jednak do tematu, to padło ciekawe spostrzeżenie. Cała moja rodzina miała konkretną przyczynę, żeby dać dyla z Norwegii i porozrzucać się po całym świecie. Nie to, żebym popierał takie praktyki, bo jednak mnie zostawili, ale, najwyraźniej uznali, że mnie jeszcze nie było co na straty spisywać.

Nie wiem, co tym myśleć. Powinienem im za to podziękować? Wysłać laurki, kiedy już boskim trafem poznam ich adresy?

— Słyszeliście? — rzuca szeptem Alaric. Oczywiście, że nie. Skupianie się na moich myślach jest znacznie ciekawsze, niż nasłuchiwanie odgłosów natury. Albo tylko ja tak uważam. — Ktoś tu jest — dodaje jeszcze.

Bogowie, nienawidzę tego stwierdzenia. Zazwyczaj po nim dzieje się na filmach wielki mord. Nie lubię horrorów. Jak taki obejrzę, to potem spać nie mogę i potrzebuję przytulasów. Wróć. Ja ich potrzebuję nawet bez horrów, ale, rzecz jasna, głośno tego nie przyznam, bo wyjdę na miękką kluchę.

Przystaję w miejscu i zaczynam rozglądać się wokół. Nie wiem, co się dzieje, ale łapy zaczynają mnie palić od środka żywym ogniem. Nie informuję o tym nikogo i nawet nie muszę tego robić, bo gdy wymieniamy z Hope porozumiewawcze spojrzenia, ona już wywala głośne i zaskoczone:

— Will? Twoje oczy.

Domyślam się, co oznacza to hasło, więc zdążam ugryźć się w język, nim rzucam na odpczepne: tak, wiem, są piękne. Doktor Saltzman także podchwytuje temat, bo kiedy zwracam się twarzą w jego stronę, mina mężczyzny wygląda niczym słownika definicja wyrazu: panika. Nawet i słusznie, bo nie zastanawiam się jakoś szczególnie, gdy pod wpływem odruchu ruszam pędem przed siebie.

Nie znam tego miejsca, a poruszam się tak pewnie, jakbym doskonale wiedział, dokąd zmierzam. Alaric woła mnie po imieniu, ale nie zamierzam się zatrzymywać. Łapy palą mnie mocniej, a to znaczy, że znajduję się coraz bliżej celu. Tylko co nim jest?

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now