13 | PALENIE SZKODZI

200 23 70
                                    

Wycieczka do liceum okazuje się przyjemna.

Magiczne misiożelki wciąż działają na moją chorobę lokomocyjną jak burbon na mojego dyrektora. Czuję niemal wewnętrzne uniesienie. Co jednak jest istotniejsze, mam doborowe towarzystwo, które przecież w przypływie odwagi sam sobie załatwiłem, więc nie muszę użerać się z jakimś lamusem, na którego patrzeć nie jestem w stanie. Rzecz jasna, nie mam na myśli Londyna, który siedząc w pojedynkę za mną i Hope, wciska co chwila swoją mało interesującą mnie mordę między nasze siedzenia i przerywa mi integrację z moją koleżanką.

Miało być inaczej. Tam, gdzie tkwi krzywy, niepocieszony ryjec chłopaka, powinienem widzieć elegancką przepaść, w jaką udaje mi się wcisnąć, żeby ułożyć własną głowę na ramieniu Hope i uciąć drzemkę. Nie mogę tego jednak zrobić z dwóch powodów. Pierwszy jest już znany, drugi kompromitujący.

Martwię się, że się zacznę ślinić. To wszystko przez zatoki. Gdybym nie cierpiał na przypadłości custosów, nie miałbym żadnego problemu. Oprócz łba tego gnoma tępego, który jest zajebiście kłopotliwy, ale na niego również znajdę zaraz sposób.

— Mógłbyś wybrexitować, Londyn? — wychodzę z sensowną propozycją. Nie rozumie mojego europejskiego humoru. Marszczy czoło, dlatego wzdycham głośno i rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie. — Nie jesteśmy przyjaciółmi. Metr odstępu. Albo mogiła. Spłoniesz. Gwarantuję ci to.

— Nie rozmawiam z tobą, William.

Upewniwszy się, że nikt nie widzi, jak odpalam zapalniczkę, chwytam sobie płomyk i pstrykam małą iskrą w czoło kolegi. Landon odskakuje, przestraszony, ale nie skarży się kierowcy. Wiem, że zacząłby klaskać, bo już na wejściu złapaliśmy ze sobą nić zrozumienia, gdy Londyn rozlał na czyściutką wykładzinę w busie sok truskawkowy. Nie to, żebym go trącił, bo próbował wpakować się na moją miejscówkę przy Hope, ale możliwe, że niechcący omsknął mi się łokieć.

Zero w nim przyzwoitości. A może to przeze mnie przemówiła brzydka jaszczurka? Nieważne. Trzymamy się wersji, że to Landon jest tym złym. Przeczucie mi to dzisiaj podpowiada, a moje przeczucie bywa słuszne.

Na szczęście i Hope podziela moje odczucia. Pozwala na każdą moją mowę nienawiści, bo i sama traktuje Landona niczym powietrze, gdy chłopak próbuje złapać z nią kontakt. Przewalił sobie ponoć grubo, w szczegóły nie wnikam, ale skoro Hope jest na niego śmiertelnie wściekła, mnie nie pozostaje nic innego, jak wspierać ją w tej trudnej, życiowej drodze.

Zostaniemy besties na zawsze. Czuję to w kościach. My i pan kierowca.

— Ją rozumiem — drąży dalej Londyn. Wymieniwszy zblazowane spojrzenie, przewracamy z Hope równocześnie oczami. Dziewczyna poprawia tylko skrzyżowane przed sobą ręce, sugerując chyba, że to mnie oddaje tę niezwykłą przyjemność spławienia natręta. - Czemu ty mnie nie lubisz?

— Bo przez ciebie gnom widział moje gacie — mamroczę. Odwracam się gwałtownie na swoim siedzisku. Wgapiam się Londynowi prosto w oczy, przekazując, że słowo więcej, a naprawdę moja cierpliwość eksploduje. Nie mam teraz na to czasu, bo mam priorytety. Mamy z Hope relację do podkręcenia. — A teraz z łaski swej, zamilcz.

Nie odrywam rażącego wzroku jeszcze przez chwilę, dopóki nie zyskuję pewności, że Londyn struchlał. Przełknąwszy nerwowo ślinę, opada powoli plecami na siedzisko. Wbija wzrok w widoki za oknem. Uśmiecham się sztucznie. Wracam na swoje miejsce, gdy kolega uznaje, że drzewa są znacznie ciekawsze.

Ciekawe, czy będzie miał czelność spytać, dlaczego połowa z nich jest spalona?

Gdy patrzę na koleżankę-wiedźmę, sprawdzając, czy mój popis bycia przywódcą stada wywarł na niej jakieś większe wrażenie, rozczarowuję się w cholerę, bo nie dostaję żadnej reakcji. Hope nadal wpatruje się pozbawionym wyrazu wzrokiem przed siebie.

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now