15 | PODDAJĄC SIĘ PRAWU

117 15 43
                                    

W krzakach można robić różne rzeczy. Na przykład prowadzić poufną konwersację z prawnie odpowiedzialną za ciebie osobą, która wysłała cię w imię czegoś dobrego na drugi koniec świata. Rzecz jasna, że piję wrednie do Torid, którą od trzech minut próbuję przekonać do swojego zdania. Wątpię jednak, żeby krzyki i płacz cokolwiek zdziałały, dlatego stawiam na presję.

Brzmi ona mniej więcej tak:

— Ja chcę do domu!

I tak na zapętleniu.

Wiem, że Torid ma mnie dość, kiedy lamentuję jej do słuchawki, kątem oka zarzucając również w stronę moich znajomych ze szkoły, którzy próbują ustalić, co przydarzyło się Danie. Czy ja muszę w tym uczestniczyć? Nie. Moja misja polegała na upilnowaniu Londyna. Londyn jest cały? Cały. Czego chcieć więcej?

Upadam z bólem egzystencjalnym na tyłek, kiedy przysiadam pod drzewkiem. Przyjmuję płaczliwy ton numer pięć, kiedy powtarzam Torid, dlaczego powinienem wrócić do domu. Do zmiany zdania nie przekonuje jej żadna z moich dotychczasowych historii. Inna kwestia, że o niektórych nie wspomniałem. Głupio mi przyznać, że handluję z gnomem, którego poznałem niebawem po tym, kiedy kazano mi zakopać zwłoki martwej smoczycy.

Już nawet nie jestem pewny, czy wspomniałem Torid o tym, co się wtedy wydarzyło. W głowie mam niemalże lukę, kiedy wracam myślami do tamtego momentu. Pustka totalna. Tak jest dobrze. Jakbym dosłownie wymazał ją ze swojej pamięci. Mnie to odpowiada. Inaczej bym pewnie nie zasnął.

— William, kochanie... — Torid próbuje mnie uspokoić, ale ostatecznie traci siły. Już słyszy, jak biorę wdech, żeby powtórzyć swoją monotonną gderaninę. Wiele się nie myli.

— Nie kochaniuj mnie! — krzyczę do telefonu. — Ja chcę do domu!

— Co tym razem?

Toż to jawna kpina.

Zapowietrzam się na dobrych kilka sekund. Dymek aż mi nosem wychodzi, kiedy próbuję pozbyć się tego obezwładniającego szoku. Mrugam powiekami. Czy ona mnie w ogóle słuchała? Mój elaborat ciągnie się, odkąd załkałem do telefonu — naprawdę więc padło takie pytanie?

— Tym razem?! — jeżę się. — Ty ogarniasz, jak to brzmi?! — nie daję łatwo za wygraną. W tle słyszę telewizję. Rozpoznaję intro. Torid ogląda Kardashianki. — Ja chcę do domu.

— Może chciałbyś przenieść się bliżej Konfidentów? — wychodzi z najmniej sensowną propozycją, na jaką ją stać. — Na pewno poczułbyś się bardziej zrozumiany...

Zapowietrzam się ponownie. No, przecież to jak gadanie do ściany. Z wrażenia podnoszę się na równe nogi. Zaczynam dreptać po kole. Wczuwam się w kaczkę ze stawu. Nawet chodzę śmiesznie z nogi na nogę, jakbym dosłownie miał znieść za moment jajo. Tak też się czuję.

— Nie — zaprzeczam. — To ty mnie nie rozumiesz — dodaję dobitnie. Torid milczy. — Powiem to ostatni raz, Tordi. Uwaga, szykuj się. Ja chcę...

Ad somnum.

Słysząc padające z ust Hope zaklęcie, odwracam się twarzą w kierunku grupy. Ja się zabiję. Zaciskam dłoń w pieść, przysuwam ją z załamaniem do twarzy, a potem rozglądam się wokół, sprawdzając, czy jakiś leszcz tego nie widział. Lekkomyślność Hope właśnie mnie rozgromiła, ale jak to powiadają — zdarza się najlepszym.

— ...kończyć — zipię wreszcie. — Później popłaczę. Nara — żegnam Torid. Wychodzę z krzaków. Potykam się o krawężnik, ale udaje mi się złapać równowagę. Podbiegam do reszty. Pochyliwszy się ponad śpiącą Daną, wskazuję jej sylwetkę rękami i wołam spanikowane:

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now