12 | MARY NOCY, MARY DNIA

202 26 149
                                    

Głowa mnie tak nawala, że jeśli tylko zacznę googlować przyczyny, dowiem się, że mam zaawansowanego raka mózgu. Tak jest zawsze, nawet gdy wpiszę w wyszukiwarkę oparzenie trzeciego stopnia u trolla.

Gdy Torid zobaczyła kiedyś moją historię przeglądania i spytała, dlaczego w ogóle sprawdzam takie rzeczy, zmieniłem temat, pytając dlaczego zainteresowało ją bardziej to niż ranking gumek. Podziałało. Dała mi spokój. I urządziła mi wychowawczą pogadankę. Nadal było to mniej niezręczne niż mowa o zjaranym Alwanie, który upierniczył sobie połowę prawej ręki, jak mi pod ogień nasiąkniętym elfim bimberkiem zarzucił strzała dezodorantem.

Co mu do łba wpadło? Do dzisiaj nie wiem. Nie był to na pewno zapas nowych szarych komórek.

Gdyby kogoś to obchodziło, na oparzenia u trolla najlepiej położyć skórę łososia. Byle martwego. Na żywca skóry nie zdziera się z niczego. I nikogo, żeby nie było. To niehumanitarne. Tak samo jak dźganie nożami istot, o których istnieniu nie mamy pojęcia, bo po cholerę wyciągać swoją wiedzę o smokach z czegoś więcej niż Gry o tron. Mam nadzieję, że do Doriana dotarł ten personalny atak. Jak zaraz parsknę, to aż mi jad nosem pójdzie.

Martwi mnie jednak co innego. Dlaczego przypominam sobie te wszystkie rzeczy, czając się za rogiem i czekając, aż jakiś leszcz z piątej klasy opuści gabinet Emmy. Przestępstwa nie popełniam, że mam potrzebę wyrzucić z siebie trudy ostatnich miesięcy. Tak mi się wydaje.

Opieram się o róg jak rasowy strażnik, a potem wodzę wzrokiem po małoletnich ryjcach, które migają mi przed nosem. Podświadomie szukam moich koleżanek, bo ten śmieszny głos z tyłu głowy podpowiada, że jak którąś znajdę, to będę miał słuszną wymówkę, żeby sobie jednak stąd pójść. A może to nie głos z tyłu głowy, tylko wróżka szepcze mi urocze słówka do ucha. Wolałbym inne, ale to zawsze coś; to zawsze byłby jakiś kontakt z płcią przeciwną.

Problem jest jednak taki, że jak stąd spieprzę, to rozczaruję samego siebie. Obiecałem Torid, że o siebie zadbam, więc to moja niepowtarzalna okazja, żeby udowodnić, że daję sobie radę. Cokolwiek to znaczy.

Kręcę sobie kablem od słuchawek, wgapiając się tępo w drzwi od gabinetu Emmy. Gdy wyłazi z niego piątoklasista, więcej się nie rozglądam. Korzystam z faktu, że korytarz jest pusty, bo bachory polazły na apel Alarica, i cisnę długą prostą przed siebie.

Emma minę ma zaskoczoną, gdy zamykam za sobą z hukiem drzwi. Patrzymy po sobie, dlatego uśmiecham się szeroko, tak na powitanie, bo w sumie to nie wiem, od czego zacząć, a od czegoś trzeba. Dobra mina to taki neutralny grunt.

— William — odzywa się. Czekam, aż rąbnie czymś w stylu: nie spodziewałam się, że ciebie tutaj zobaczę, ale się przeliczam. Babka ogarnia, że przyniosłoby to więcej szkody niż pożytku, bo zwyczajnie uznałbym, że faktycznie, moja obecność w tym gabinecie nie ma sensu.

— Miło cię widzieć — dodaje jeszcze. — Przyszedłeś oddać jeszcze jakieś telefony? — bada uważnie grunt. Potrząsam przecząco głową. Emma marszczy badawczo oczy. — Czyli ważniejsza sprawa.

No, i to myślę, że całkiem spora.

Nauczycielka wyczytuje to z mojej miny, bo przestaję szczerzyć się jak kretyn, a potem drapię po łbie i wbijam bezsilne spojrzenie w sufit. Gdy patrzę na nią ponownie, bo bogowie, zaraz mnie zestresuje do reszty ta wstępna psychoanaliza, Emma wskazuje wolny fotel i proponuje:

— Proszę, William, usiądź.

Miło.

Na siedzisku ląduję tak szybko, że sama Emma zdaje się być w szoku, jaki zdesperowany jestem. Wciskam łapy w kieszenie bluzy, a nogą podryguję w równym rytmie, chociaż robię to strasznie nerwowo. Psycholog prosi mnie, żebym dał jej dosłownie chwilę, bo musi zamknąć temat poprzedniego ucznia. Godzę się na wszystko, bo jestem potulny jak baranek.

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now