9 | NIEWINNI

199 30 72
                                    

Dzień zapowiada się lepiej, niż wskazywały na to w nocy gwiazdy na niebie. Choć kacyk po wczorajszej styczności z czarną magią daje się we znaki, tak cykl księżyca poprawia mi nastrój, więc tragedii większej nie ma. Przeliczam dumnie zarobione dolce, gdy popylam sobie kulturalnie nad staw.

Doszły do mnie ploty, że Lagertha i Ragnar mają potomstwo, więc zamierzam zobaczyć moje małe kaczki. Łza wzruszenia w oku się kręci. Zostałem dziadkiem.

Wciskam pierwszą kupkę papierów do kieszeni i wyciągam drugą. Przekraczam próg materialnej satysfakcji. Wychodzi na to, że mam forsy na tyle dużo, że spłacę długi Svenssonowi i zostanie mi jeszcze zielonych do końca miesiąca. Czyli na tydzień. Czy jakoś tak. Mój kalendarz działa od weekendu do weekendu, bez uwzględniania nazw tygodnia. Liczy się w nim sobota, niedziela i piątek. Ale piątek tylko od piętnastej.

Ten dzień jest super. Taki kit sobie wciskam. Tak mi lepiej. Wspomnienia o smoczycy staram się obracać w same pozytywy. Skupiam się więc na tym, aby pamiętać ją jako moje źródło dochodu, a nie traumy. Niepoprawne to w chuj, ale innej metody nie umiem sobie znaleźć. Wzdrygam się, kiedy przed oczami przelatuje mi ciało w głębokim dole, więc potrząsam szybko głową i pozbywam się tego słabego obrazka.

Skupiam się wnikliwiej na zaawansowanej matematyce.

Gdy przewijam następną dyszkę, robię przerwę w liczeniu i marszczę czoło. Co to, kurwa? — zastanawiam się, bo w ręce wpada mi jakiś liścik. Oglądam go z każdej strony, a kiedy zauważam podpis doktora Saltzmana, piękny początek dnia smoczy ogon w bombki strzelił.

ZAPRASZAM
DO BIBLIOTEKI.
MAMY DO POGADANIA.
: )


Dziękuję. Odmawiam. Sam się zapraszaj.

Zgniatam kartkę i chowam ją do kieszeni. Przecież wcale nie musiałem jej zobaczyć, no nie? Oczywiście, że nie. Kto normalny wysyła jeszcze młodzieży wiadomości drogą gołębią? Nikt przy zdrowych zmysłach, ale zważywszy na to, co mnie wczoraj ze strony tego człowieka spotkało, jestem skory wierzyć, że zasięg jego kreatywności jeszcze nie raz mnie zaskoczy.

Przeliczam kasę dalej.

— No, kurwa — wyrywa mi się. Znajduję drugi liścik. Rozglądam się, czy nikt mnie nie obserwuje, po czym spalam rzecz w dłoni i kontynuuję swoje zadanie.

Wyjdę z siebie, jak bogów kocham. Jęk frustracji niesie się głośno, bo kiedy łapię za trzeci liścik, ciężko, żebym nie zajrzał do jego środka. Rzecz otwiera się, gdy tylko zdejmuję z niej następnego dolca, i wznosi się w powietrze, odczytując głośno:

— Jeśli zgniotłeś poprzednie, będę wiedział. Biblioteka. Nie toleruję spóźnienia.

Nie wiedziałem, że praktykują technologię rodem z Harry'ego Pottera urwaną.

Swoją drogą, czy ten człowiek serio myśli, że ja mam czas na takie zabawy? Mam edukację do nadgonienia. Kaczki do nakarmienia.

To są jakieś jaja.

Tupnąłbym jak bobas w żłobku, ale uznaję, że stara dupa ze mnie, więc wypada zachować pozory dojrzałości. Żałosne, William. Kogo ty próbujesz oszukać? Tuptam więc sobie, a potem obracam się niepocieszony na pięcie i ruszam z nadętym ryjem w kierunku szkolnej biblioteki.

Po drodze mijam Penelope. Wciskam w ręce koleżanki paczkę z żarciem dla kaczek i polecam, żeby nakarmiła Lagerthę i Ragnara. Mówi, że mnie pojebało. Nie kłócę się, żeby było inaczej. Tym ugrywam, bo nie dostaje tego, na co liczyła. Dzisiaj nie będziemy spijać sobie mowy nienawiści z dziobów.

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now