5 | WSPÓLNY WRÓG

230 31 62
                                    

— To niesamowite.

Reakcja Lizzy Saltzman jest naprawdę słodka. Uśmiecham się pod nosem, bo Lizzie zdaje się szczerze zachwycona usłyszaną ode mnie opowieścią mojego żywota. Przekręcam głowę i patrzę przelotnie w stronę koleżanki. Leżąc pod kołdrą, blondynka wpatruje się niedowierzająco w sufit. Sam opieram się plecami o wezgłowie łóżka, a lewą nogą wybijam butem pierwszy-lepszy, przyjemny rytm, który przychodzi mi do głowy.

To jakiś marsz pogrzebowy. Tak mi się wydaje.

— Nie jesteś smokiem, ale go w sobie masz — przedstawia swój wniosek Lizzy. — Dobrze rozumiem?

— Nazywa się to smoczą duszą — tłumaczę. Kreślę z nudów palcem różne ogniste kształty, które pozostają w powietrzu na dłużej. — Nie przemienię się w takiego smoka jak z bajek, bo one nie istnieją, ale gdybyś umiała spojrzeć na mnie teraz nadnaturalnymi oczami, zobaczyłabyś wokół mnie czerwoną aurę, która coś takiego mogłaby przypominać. Widać ją głównie wtedy, gdy używam mocy albo nieświadomie zamierzam kogoś chronić.

— ...a tak normalnie, bez nadnaturalnych oczu, da się dostrzec tę aurę? — dopytuje Lizzie.

— W skrajnych przypadkach — odpieram. Rysuję palcem kolejne kółko. — Gdy moja skóra pochłonie z zewnątrz zbyt wiele magii i nie znajdzie ujścia albo w sytuacji kryzysowej.

— Kryzysowej?

— To zależy od osoby. Każdy ma kogoś lub coś, czego nie zamierza stracić, a z natury uwielbiamy mieć niż dawać, stąd, jak się nas dociśnie do ściany, możemy być niebezpieczni — dodaję na sam koniec. — Nie musisz się mnie bać, jeśli o to chodzi. Nie mam niczego, za co oddałbym życie, więc moja agresja jest na poziomie ogrodowego krasnala.

— Dziwna filozofia — uznaje Lizzie. Patrzę na nią przelotnie. — Zmuszać kogoś do oddawania życia za drugą osobę, tylko dlatego, że połączy was...

— Przeznaczenie — przypominam. Wymieniamy spojrzenia, po czym obydwoje znów skupiamy się na suficie. Puszczam po pokoju małe płomienie. Latają po nim wolno. — Takie gówno, które odbiera ci nie tylko wolną wolę, ale i całego ciebie, jeśli komuś podwinie się noga. Fajnie być custosem, dopóki nie okazuje się, że kończysz uwiązany jak pies przy budzie.

— Nie lubisz tego, kim jesteś? — pyta ciszej.

— Lubię — zaręczam. — Nie lubię tylko tego, że nigdy nie mam pewności, czy faktycznie na kimś mi zależy, czy działają geny.

— Tak czysto hipotetycznie... — drąży temat Lizzie. Przekręca się na lewy bok, aby lepiej mnie widzieć i podkłada dłonie pod głowę. — Jesteśmy przyjaciółmi. — Polemizowałbym trochę. To za duże słowo. Tak mi się wydaje. — Zależałoby ci, żeby mnie uratować?

— Nie masz łatwiejszych pytań? — marudzę. Zaciskam dłoń w pięść. Połowa ognisk gaśnie w mig. Robi się ciemniej. — To oczywiste, że zależałoby mi, żebyś nie kopnęła w kalendarz. Jak na każdym, kogo wyciągałem w Norwegii z dupy trolla...

Chciałbym móc powiedzieć, że niedosłownie. Niestety. Nie mogę. Słyszę, jak Lizzie bierze wdech. Pewnie zamierza zadać następne pytanie.

— Nie do końca to... — urywa.

Nie udaje jej się wypowiedzieć pełnej myśli. Drzwi pokoju uchylają się ostrożnie. Spoglądamy obydwoje w kierunku wejścia. Gaszę fruwające płomyczki, te, które znajdują się centralnie na wysokości twarzy Jo, kiedy dziewczyna wchodzi do środka. Uśmiecham się do niej lekko. Przestaję, kiedy zauważam, że nie wygląda na szczególnie szczęśliwą. Przeczucie podpowiada mi, że podczas imprezy wydarzyło się coś niezbyt miłego.

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERМесто, где живут истории. Откройте их для себя