2 | WSPÓŁPRACA NIE GRYZIE

698 79 83
                                    

TERAZ

Powinienem być bardziej towarzyski.

Z krzywą miną i kiepskim nastrojem nie przekonam do siebie ludzi. W sumie, nie brzmi to jakoś szczególnie tragicznie. Lubię udawać outsidera, gdy kończy się moje codzienne osiem godzin przymusowego spędzania czasu ze zgrają magicznych dzieci. Nie przeszkadza mi siedzenie na ławce i gapienie się w pływające po wodzie kaczki. Mógłbym być kaczką. Z nimi przynajmniej nikt nie próbuje umawiać się na randki.

― Nie, Lizzie Saltzman ― odpieram po raz drugi. Siedząca po mojej lewej blondynka zdaje się nie rozumieć, co do niej mówię. To ciekawe. Ponoć to ja chodzę na angielski dla średniozaawansowanych. ― Nigdzie nie idę.

― Dlaczego?

― Mam areszt domowy, a żyję tu od miesiąca. To chyba mówi samo za siebie ― odpieram. Kaczka podpływa bliżej brzegu. ― Zapomniałaś?

― Pogadam z tatą ― upiera się Lizzie. Czuję, jak zaciska dłoń na moim przedramieniu. Chcąc nie chcąc, rzucam przelotne spojrzenie w kierunku naszych rąk. ― Pozwoli ci wyjść na cztery godziny... Do kina, choćby. No dalej, Willy! Nie bądź taki!

― Ostatnim razem, gdy wyszedłem poza granice tej czarującej szkółki, straż pożarna była bliska wysłania mi listu z podziękowaniami za podpalenie lasu ― oznajmiam. Po moich ustach błądzi słaby uśmiech. To było dobre. Niechciane, ale dobre. ― Już widzę, jak się zgadza.

― To był wypadek ― zaręcza natrętnie Lizzie. Czuję, jak jej palce wbijają się mocniej w moją skórę. Pochyla się bliżej mnie, przybierając tę swoją klasyczną minę. Wydaje się taka pewna siebie, gdy chodzi o urabianie swojego ojca. ― Miałeś wtedy kiepski dzień. Zdarza się każdemu.

― Racja. ― Wzruszam mimowolnie ramieniem. ― Ale dzisiaj też mam kiepski dzień. Więc nie będziemy ryzykować. No dalej, Lizzie ― papuguję jej ton, zwracając się twarzą w kierunku dziewczyny. ― Innym razem.

Wymieniamy ze sobą mocne spojrzenia. Nie będzie pierwszą osobą, która się wycofa. Lizzy Saltzman nie odpuszcza, tego jednego zdążyłem nauczyć się od niej na przestrzeni blisko ośmiu tygodni. Zrobi sobie przerwę, ale nie przestanie nawiedzać mnie swoim słodkim uśmiechem, dopóki nie osiągnie swojego celu. Ja jestem inny. Mrugam zaczepnie do koleżanki, opadając ponownie plecami na oparcie ławki.

...nawet pieprzone kaczki próbują nawiązać lepsze relacje towarzyskie niż ja, uznaję, znów obserwując uważnie staw. Ten pływający drób naznaczam moimi ulubionymi imionami ― Ragnar i Lagertha. Trzecia wywłoka, która kręci się zbyt blisko parki, została naznaczona imieniem Rollo. Także, żeby nie było ― mam przyjaciół.

― Okej. Niech ci będzie ― sapie Lizzie. Puszcza wreszcie moją rękę i podnosi się na równe nogi. Nie odchodzi jednak. Spoglądam w kierunku koleżanki. Brodę trzyma uniesioną wysoko, przyciskając do siebie stos książek. Unoszę pytająco brew. ― Siedź tu sobie dalej. Z tymi, tymi... Gołębiami!

― ...to moi przyjaciele ― kończę za nią, wskazując palcem kacze trio. Wzdycham ostentacyjnie. ― Waż słowa, Lizzie Saltzman.

Mruży groźnie powieki. O, jaka miła odmiana. ...wygrałem? No, bogowie, kto by pomyślał? Obserwuję z niemałym uznaniem dla samego siebie, jak wiedźma odwraca się na pięcie i pięknym susem mknie w stronę budynku szkoły. Uśmiecham się pod nosem. Jest zabawna. I nawet słodka.

Odprowadzam koleżankę wzrokiem tak długo, dopóki ta nie znika mi kompletnie z oczu. Nie wygląda na pocieszoną, czego dowodzi, gdy gnając na piękną stłuczkę z grupką wampirzyc, nawet nie kusi się o to, żeby je ominąć ― Lizzy przecina towarzystwo niczym strzała, które rozstępuje się przed nią niczym morze przed jakimś cholernym Posejdonem.

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now