20 | PRÓBA OGNIA

76 11 20
                                    

Podczas zeszłorocznego sylwestra, popijając w ciszy i samotności szampana zwiniętego z prywatnych zasobów Torid — swoją drogą, tak słabego, że nawet mi się przed gałami nie zakręciło, a szkoda — przyrzekłem sobie, że postaram się być bezpośredni do bólu, aby uniknąć nieporozumień. Alexander Svensson jest więc pierwszą osobą, która ma tę niezwykłą okazję poczuć moją szczerość i przerwać ciąg tych pozbawionych samokontroli słów, jakie ostatnimi czasy opuszczają moją smoczą paszczę. A mogło być tak dobrze.

Alexander, rąbiąc plecami o ścianę, syczy z przejęcia. Łapie mnie w odruchu za nadgarstek, próbując odczepić moją rękę, którą zaciskam zaciekle na jego ubraniu. W pierwszym momencie, niepewny tego, kto dopada go w zaułku szkolnego korytarza, straszy mnie swoimi granatowymi oczami jak szczeniak pierwszymi kłami. Tak się przeraziłem, że aż mi ogon z wrażenia odpadł.

Rozpoznawszy znajomą mu (i nieprzyjazną twarz), Alex odpuszcza. Jego wzrok wraca do normalnego, pozbawionego procesów myślowych wyrazu. Uśmiecha się szeroko. Mnie do śmiechu nie jest. Nie puszczam chłopaka wolno, nawet kiedy docierają do mnie rozmowy pozostałych członków Rady, smętnie zmierzających na spotkanie. Tracę przekonanie, czy ktokolwiek jest zadowolony z werdyktu.

— Dlaczego na mnie zagłosowałeś?

Wypalam z grubej rury. Nie mamy za wiele czasu na pisanie porywającego prologu, który, wiadomo, będzie zwiastował tylko jedno — cudzą, nieuniknioną zgubę. Wyjątkowo nie widzę siebie w takiej zachwycającej postaci. Mam lepszego kandydata do roli poległego protagonisty.

Wstrząsam wymownie Alexem. To uprzejma sugestia, żeby odpowiedział na pytanie. Mina jaszczura rzednie. Nasza forma rozmowy przestaje chłopakowi odpowiadać. Mnie pasuje, nie widzę przeszkód, żebyśmy mieli wykorzystać przemoc.

— Żebyś miał więcej rozrywki. Smętny się zrobiłeś. Chciałem cię trochę rozerwać! — zdradza sekret. Lustruje mnie oceniająco. Usta Alexa wykrzywia zaczepny wyraz. — Nie cieszysz się?

— Nie rób z siebie debila — parskam. Dociskam go mocniej. Nozdrza chłopaka zaczynają latać jak u rozjuszonego byka. — Ani ze mnie — dodaję mocniej. — Jaki ty masz cel?

— Nie mam celu — zaręcza. — Głosowałem zgodnie z sumieniem. A moje sumienie jest czyste jak łezka w oku pierwszaka — kłamie perfidnie. Przechyla głowę, wzrusza obojętnie ramionami i kłamie dalej. — Nie przepadam za braniem na siebie odpowiedzialności. Jestem dzieckiem. Mam siano w głowie. Bardziej obchodzi mnie, z kim umówić się na randkę, niż kogo wypieprzyć z tej szkoły. To nie moja rola. Ja się tutaj mam dokształcać, spokornieć i zmądrzeć.

Niełatwe wyzwanie.

— Ja też jestem dzieckiem — przypominam.

— Trochę innym, tak jakby.

— Co masz na myśli?

Alex rozchyla usta, już chcąc odpowiedzieć, ale nagle, najwyraźniej reflektując się, że to, co może paść, przeleje czarę goryczy, rozmyśla się. Zaciska szczękę, ponawia ruch ramionami i uśmiecha się przesadnie przyjaźnie. W jaszczurzych gałach dostrzegam samotną obłudę. Bezczelność Svenssona wykracza poza skalę, naprawdę zasłużył, żeby nazywać go sklejką z IKEI.

— Nie wierzę ci — brnę w swoje. — Nie masz dobrych intencji. Nigdy nie miałeś. A jak się dowiem, co knujesz, to przysięgam...

— To twój problem — przerywa mi. Mój problem? Alex wygląda ponad moje ramię. — I idzie następny — mamrocze. Odwracam odruchowo głowę. Rozkojarzeniem tracę przewagę. Alex odpycha mnie od siebie, aż tracę stabilność w nogach, i żegna mnie przesadnie wesołym:

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now