4 | DRUGA SZANSA

535 52 57
                                    

― Masz to? ― pytam.

― A ty? ― zyskuję w odpowiedzi. ― Nie bardzo wiem, co to znaczy, ale Lizzie mówi, że w życiu nic nie przychodzi za darmo.

Wywracam oczami, gdy Pedro unosi zwycięsko brew i poprawia palcem zsuwające się z nosa okulary. Gdyby był pełnoletni, dostałby w łeb. O bogowie, dostałby tak w tę loczkowatą makówkę, że nie spojrzałby na mnie przez cały ruski rok.

Wciskam rękę do kieszeni spod i wyciągam z niej parę banknotów. Palce mnie palą, kiedy podsuwam dłoń pod nos wyćwiczonego w boju knypa i wręczam mu papierki. Odbiera je. Musi się jednak chwilę natrudzić. Dziwna, najpewniej boska siła sprawia, że pieniądze nie zamierzają opuścić moich rąk. Pedro ciągnie dolce mocniej, a te wreszcie zmieniają swojego właściciela.

Przelicza je.

― Poważnie, szczylku? ― rzucam. Dotykam swojej twarzy, gdy czuję, jak policzek ponownie mi pulsuje. Niepotrzebne wykrzywiłem japę w grymasie nienawiści. ― Dobra. Nieważne. To masz to czy nie?

― Mam ― oznajmia. — Znalazłem tylko jedną.

— Dawaj, co jest. Zaraz zdechnę z bólu.

Chłopiec chowa obiecaną parę godzin wcześniej należność do kieszeni, po czym sięga za siebie i wyciąga zza pleców paczkę lodowatego, mrożonego groszku. Podaje mi go grzecznie. Wyrywam rzecz z prędkością światła. Nim jednak przyciskam opakowanie do twarzy, marszczę brwi, pytając:

― Gdzie ty to trzymałeś?

Pedro wzrusza ramionami. Macha mi na pożegnanie i zmyka w podskokach do swojego pokoju. Wychylam się na korytarz; lustruję hol uważnie, upewniając się, że nikt nie był świadkiem tego deprawującego zajścia. Wracam do środka. Zamykam za sobą drzwi, do których zaraz po tym przywieram plecami i obracam w dłoniach groszek. Wątpię dłuższą chwilę. Przestaję, kiedy szczęka kolejny raz promieniuje bólem.

― Jebać ― sapię.

Przykładam groszek do mordy i ruszam w kierunku łóżka. Rzucam się na mebel z impetem. Trzeszczy mocno, ale tylko raz i nie na tyle przerażająco, abym musiał się zamartwiać, że deski runą, a wraz z tym zostanę ukarany karą grzywny za dewastowanie mienia szkolnego. Jestem święcie przekonany, że jeśli pozostanę w tym durnym budynku do końca edukacji średniej, nie wypłacę się za wszystkie wyrządzone szkody.

Jeszcze tylko parę miesięcy.

Ogólnie mówiąc, wystawiłem się na strzał samej bogini. Czułem w kościach, że próby powstrzymania Lizzie Saltzman przed falą destrukcji nie skończą się dobrze. Nie wpadłbym jednak na to, że to chude ciałko posiada w sobie tyle siły, nie wspominając o tym magicznym prawym sierpowym z łokcia, którym dostałem idealnie w żuchwę. Potem przesunęła łapę wyżej, zahaczając nią o kość policzkową i moje oko.

Josie twierdzi, że był to wypadek, a Lizzie żałuje swojego występku.

Wypadkiem można nazwać pożar lasu, gdy przypadkiem rzucisz iskrę. A potem przypadkiem zjeżdża się cała remiza, a następnie dwie z sąsiednich hrabstw. Przypadkiem jest moment, w którym nakrywa cię sam doktor Saltzman, gdy przypadkiem stoisz na krawędzi lasu i rżysz jak klacz ze wciśniętymi w kieszenie spodni dłońmi, zastanawiając się, kiedy zejdzie z ciebie haj i dotrze do ciebie, co durnego przypadkiem uczyniłeś.

To nazywany przypadkiem. Nie napaść cielesną na oczach całej szkoły. Miała szczęście, że umiem spadać na cztery łapy. Jestem niczym koty, których nie cierpię. Mam dużą ilość żyć.

Sięgam po telefon.

Dziesięć wiadomości. Wszystkie od Lizzie. Przeprasza, że za swoją napaść i pyta, czy skoczymy do kuchni po ciastka. Nie odpisuję, bo jestem obrażony. I zbolały. Nie odpisuję, bo ma wiecznie pretensje, a kiedy mnie pobije, myśli, że słodkie przepraszam załatwi wszystko. Nie mija się wiele z prawdą, ale niech pocierpi pięć minut ze świadomość, że William Toridsen uznał ją za arcywroga. Niebawem znów będziemy ziomkami.

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERDonde viven las historias. Descúbrelo ahora