34

254 33 14
                                    

Nie oglądał się za siebie gdy uciekał na koniu z przełęczy i wielkiego zamku, od którego chciałby być teraz najdalej na świecie. Koń parskał ponaglany do szybszego biegu, a on trzymał wodze jedynie jedną ręką, drugą zaś pilnował by umierający San nie zsunął się z siodła. Okryty kocami wyglądał nieco lepiej, zasnął jednak i mimo równego oddechu, nie wydawał z siebie żadnego słowa.

- Już blisko San- szeptał uderzając Echo łydkami w boki. 

Wiedział, że będzie potem winny koniu sycący posiłek. Cieszył się, że mógł zabrać ze sobą też Echo. Ten koń był dla niego ważną częścią życia, właściwie ostatnim co zostało mu po rodzinie i przeszłości jaką znał. Uciekał z miejsca, do którego nie było powrotu. Podjął już decyzję i jeszcze nie wiedział, czy w ogóle należy do tych dobrych. Pewny był natomiast, że nie mógł postąpić inaczej.

Gdy tylko zjechali ze zbocza góry na płaskie tereny stan Sana zaczął się polepszać. Nie działała już na niego dziwna siła, lód stopniał z jego rzęs i brwi, ale nadal był skrajnie wychłodzony. Jechali resztki dnia i całą noc, zatrzymywali się tylko w opuszczonych budynkach spalonych wsi by koń mógł przez krótki czas odpocząć, a San dostawał wody, choć wciąż nie do końca był przytomny.

Gdy Wooyoung zobaczył na horyzoncie znajomą mu wieś, nie mógł opanować się z radości. To Naverk, ziemią na którą chciał wrócić, gdzie potrzebował być. Jedyne miejsce, które mogło go teraz przyjąć.
San miał gorączkę. W tej części państwa zima już odpuszczała, ochłodzenie powoli znikało z jego ciała, które zaczynało walczyć. Niestety nie miał leków, odpowiedniego pożywienia, czy ciepłego kominka, który by go ogrzał. Naverk było jedynym ratunkiem. Wjechał na koniu na małe gospodarstwo zwracając tym uwagę wszystkich kur dookoła, które rozbiegły się po działce. Zeskoczył jeszcze w kłusie ściągając Sana z grzbietu.

Zaaferowana gospodyni wyjrzała w ubrudzoną fartuszku zza drzwi wejściowych, a widząc księcia ze strachem w oczach od razu zrobiła mu miejsce.

- San choruje- zabrał go do środka i kierowany kobietą ułożył go w pokoju, gdzie niegdyś to Choi się nim zajmował.

Te same ściany, to samo łóżko i pościel, różnica zaledwie kilku miesięcy nie mogła wnieść wiele w miejsce, które wyglądało na niezmienione od lat, a mimo to czuł się tu inaczej.
Teraz to San potrzebował opieki i to matychmiastowej. Inaczej może tego nie przeżyć. Nie widział tak naprawdę jak długo zmagał się z zimnem w jego komnacie zanim ten go znalazł. Nie mieli kiedy wymienić tych kilku prostych zdań, wciąż brakowało im czasu i komunikacji jakiej potrzebowali.

- Wszystko wytłumaczę, ale najpierw musimy go ogrzać.

Matka Sana przytaknęła i przyniosła do ciasnego pokoju zapasowe koce. Potem  namoczyła w wodzie lniane ręczniki. Obłożyła syna materiałem zatopionym w letniej wodzie by jego organizm powoli przyzwyczajał się do temperatury, jednocześnie chcąc zbić gorączkę. Utarła też ziół i przypraw, zmieszała z miodem zalewając wrzątkiem. Gęsta masa spoczęła w kubku na szafce nocnej czekając aż chory odzyska przytomność. Wooyoung będąc w szoku, po utracie ochrony przez duchy przodków sam zaczynał powoli odczuwać efekty nocnego biegu. Trząsł się, nie wiedział już czy z zimna czy ze strachu, ale nie puścił dłoni Sana trzymając ją kurczowo we własnej.

Nie do końca jeszcze dotarło do niego co się stało w ostatniej dobie. Cały świat jaki znał po prostu runął. Uciekł jak pies z podkulonym ogonem, zostawił za sobą ten cały bałagan, zostawił Seonghwę, złamał obietnice dane ojcu... Nawet nie miał szansy pożegnać się z jego ciałem. Wszystko to zostało zamku, który nie należał już do niego.

Roniąc słone łzy mógł jedynie wpatrywać się w śpiącą twarz Sana. Trwającą tak agonię przerwała jego mama, która cichutko weszła do pokoju i wskazała księciu drzwi.

Valkiria ¤ woosanWhere stories live. Discover now