Rozdział dwudziesty piąty

11.3K 322 938
                                    

W rozdziale w pewnym momencie występują drobne opisy, które mogą spowodować, że nie będziecie czuć się okej. Nie musicie ich czytać i dla swojego dobra po prostu je ominąć.
Trzymajcie się i dbajcie o swoje zdrowie ❤ Szczególnie psychiczne. 

Pov. Shade

Podjechałem pod szpital idealnie wtedy, kiedy wyszli z niego Max z Megan. Blondyn obejmował dziewczynę, a ona szła jak zaczarowana. Wysiadłem z auta, otwierając im tylne drzwi, a z bagażnika wyjąłem koc.

— Dzięki... — Szepnęła fioletowowłosa, gdy podałem jej ciepły materiał. Dziewczyna nadal lekko drżała. Max próbował zachować spokój, ale wiedziałem, jak bardzo jest przejęty.

— Gdzie was zawieźć? — Zapytałem, ciesząc się w duchu, że Walker objął z tyłu Meg, a nie przysiadł się obok mnie.

— Możesz zawieźć mnie do domu? — W lusterku widziałem, jak Max się spiął. — Tylko, że mieszkam w innym miejscu...

— Zawieź nas do mnie. — Odezwał się blondyn. Megan spojrzała na niego, pewnie z zamiarem kłótni lub czegoś podobnego. — Mówiłem, że nie musi, ale mama zwolniła się z pracy i zrobiła nam kolację. Przejęła się i bardzo chciałaby cię zobaczyć, lwico. — Czy ja też tak brzmiałem z moim diabełkiem? — Jak chcesz zostać sama, to możesz iść do mojego pokoju, ale chcę, żeby ktoś przy tobie był, gdybyś kogoś potrzebowała.

— To nie tak, że cię nie chcę, ale...

— Wiem. Nie będzie mnie przez dwie godziny, bo musimy pojechać gdzieś z Shade'm. Wystarczy ci tyle? — Pokiwała głową. — Dobrze. Jestem z ciebie dumny, skarbie. Kocham cię.

Czułem się dziwnie niekomfortowo, ale z drugiej strony cieszyłem się, że wszystko sobie wyjaśnili. Podjechałem po kilkunastu minutach pod dom blondyna. Emma czekała już w progu. Wysiedliśmy z auta, a kobieta od razu rzuciła się, żeby przytulić Meg i powiedzieć jej coś na ucho. W oczach fioletowowłosej od razu stanęły łzy. Razem z Emmą ruszyły do domu. Blondynka spojrzała na syna i posłała mu porozumiewawczą minę.

— Max... — Odezwała się Megan i jeszcze podbiegła do chłopaka, mocno go przytulając. — Ja ciebie też bardzo kocham. Przepraszam za...

— Nie. To nie twoja wina, lewku, dobra? Idź jeść, a potem spać. Przyjdę do ciebie, a jak rano się obudzisz, będę przy tobie. — Meg nie była chyba pewna. — Kupiłem ci ten dziwny lawendowy płyn... — Puścił dziewczynie oczko i pocałował ją w czoło. — Leć. — Dziewczyna go posłuchała.

Przez chwilę jeszcze obserwowaliśmy, jak drzwi się zamykają. Spojrzałem na przyjaciela i poklepałem go po plecach. A potem wsiedliśmy do samochodu.

Powoli ruszyłem, jadąc bez celu. Chciałem dać mu czas, aby zebrał myśli. Od wczoraj z przerwami siedział z Megan w szpitalu. W końcu mógł spokojnie odetchnąć, nie słysząc nad uchem wiecznie pikających urządzeń.

— Zabiję go. — Odezwał się, gdy jechaliśmy pustą drogą niedaleko morza. — Zabiję go, Shade. — Spojrzałem na przyjaciela.

— Okej. Kogo i dlaczego? — Mogłem jedynie podejrzewać, że chodzi o ojca Meg. Nie myliłem się. Jednak to, co powiedział mi później mną wstrząsnęło. Tego się nie spodziewałem.

— Jej pieprzonego ojca. Zabiję go. Nie żartuję, Shade. — Przetarł twarz, a potem spojrzał w moje oczy. Widziałem w nich jedynie szczerość. — Za to wszystko, co jej zrobił, kiedy Jacksona nie było obok. — Na imię blondyna spiąłem się i zatrzymałem samochód na środku ulicy.

— Max, musisz powiedzieć mi, o co chodzi. Jeżeli naprawdę zrobił coś... Złego. — Miałem w głowie coś, czego nie można wybaczyć. Miałem nadzieję, że nie zrobił Megan nic tak cielesnego, jak to, że dotknął ją bez jej zgody. Inaczej...

RestorationWhere stories live. Discover now