Rozdział 4

526 26 32
                                    

Coś pchało ich ku sobie i to nawet dosłownie, ponieważ z sekundy na sekundę ich głowy znajdowały się coraz bliżej siebie..

- Lo'ak! - usłyszeli głosy dobiegające z wioski, co sprawiło że obydwoje zwrócili się w tamtą stronę.

- O cholera - powiedział cicho chłopak, tak jakby do siebie. Wiedział, że ma przechlapane.

Tsireya spojrzała na niego ostatni raz, po czym oboje czym prędzej udali się w głąb wioski. Szybko pożegnali się, a następnie skierowali się w stronę swoich Marui.

- Lo'ak, gdzie ty się podziewałeś? - powiedział lekko podwyższonym głosem Jake, który zaczął się już lekko niepokoić jego nieobecnością. Wiedział, że chłopak się gdzieś udał, ponieważ poinformowała go o tym Kiri, ale nie spodziewał się, że jego syn przez tak długi czas nie pojawi się w ogóle w domu.

- Przepraszam, sir - spuścił wzrok, aby nie ujrzeć obwiniającego spojrzenia ojca.

- Martwiliśmy się o ciebie z matką - rzekł już spokojniej. - Noce potrafią być niebezpieczne, więc tym bardziej nie powinieneś tak późno wracać.

- Tak jest.. To już się więcej nie powtórzy - powiedział cicho Lo'ak wciąż nie patrząc na ojca.

Jake domyślał się, że ostanie wydarzenia były bardzo ciężkie dla chłopaka. Podejrzewał, że syn może czuć się przytłoczony, przez co starał się być dla niego jak najbardziej łagodnym. Złapał go za głowę, po czym przyłożył ją do swojej klatki piersiowej. Chwilę tak stali, po czym wspólnie wrócili do domu. Wszyscy już spali oprócz Neytiri, która z niecierpliwością czekała na ich powrót.

- Dlaczego tak późno wracasz? - zapytała głośnym szeptem matka chłopaka, która była wyraźnie poddenerwowana, lecz nie chciała obudzić reszty domowników.

- Neytiri.. - rzekł znacząco Jake i spojrzał na nią uważnie. Chciał jej przez to przekazać, aby odpuściła ich synowi, i aby w końcu udali się spać.

Kobieta nie powiedziała już nic więcej, tylko ostatni raz zerknęła na syna oraz męża, a po chwili wszyscy już byli pogrążeni w krainie snów.

Nazajutrz z samego rana, Jake wraz z Neytiri wybrali się w głąb wyspy, nie wykraczające poza teren Metkayina, aby poszukać nasion oraz roślin niezbędnych do posiłku. Będąc sam na sam ze swoją żoną, Sully wykorzystał ten moment, aby z nią poważnie porozmawiać.

- Powinniśmy być bardziej łagodniejsi dla niego - oznajmił Jake zerkając w kierunku Neytiri.

- To niech w końcu przestanie przysparzać nam problemów - odparła lekko poddenerwowana kobieta, odwaracając się w stronę męża. - Nie słucha się, chodzi gdzie chce..

- Tak, wiem... Ale wydaje mi się, że źle znosi ostatnie wydarzenia - rzekł Jake znacząco spoglądając na żonę.

- Jak każdy z nas.. - oznajmiła lekko drżącym głosem i ruszyła przed siebie.

- Neytiri.. - rzucił szybko Sully i podążył za nią.

Kiedy znalazł się tuż obok niej, złapał ją za rękę, sprawiając że kobieta odwróciła się w jego stronę. Od razu zauważył wyraźny smutek w oczach swojej życiowej miłości. Spojrzał na nią czule, po czym przytulił ją do siebie.

- Mogłam go stracić MaJake... Mojego syna.. - mówiła łamiącym się głosem Neytiri, która bardzo przeżywała postrzelenie najstarszego z ich dzieci.

- Wiem.. ale na szczęście tak się nie stało - powiedział Sully delikatkie głaszcząc ją po plecach.

- Kiedy się wreszcie obudzi..?


𝙸 𝚜𝚎𝚎 𝚈𝚘𝚞 || 𝙰𝚟𝚊𝚝𝚊𝚛Where stories live. Discover now