Rozdział 31

195 17 24
                                    

Następnego ranka rodzinna Sullych wstała dosyć późno niż zazwyczaj. Byli wykończeni wczorajszym dniem i niespodziewanym atakiem ze strony Sir'en. Całe szczęście ich deportacja przebiegła bez żadnych utrudnień. Jednak pomimo tego faktu, stworzenia te pozostawiły po sobie wiele zniszczeń, przez co we wiosce nastało niemałe zamieszanie. Nie każdy miał gdzie się podziać, ponieważ część domków wraz z dobytkiem rodzin spłonęła. Tonowari wraz z resztą ludu zapewnili poszkodowanym rodzinom schronienie na przyszłe dni, dopóki ich chaty nie zostaną odbudowane. Marui Sullych również nie było w najlepszym stanie, jednak wieczorem Jake zajął się załataniem płótna, które okrywało ich chatę. Może nie było to idealne rozwiązanie, ale na jedną noc jak najbardziej skuteczne.

Od razu po wstaniu każdy członek z rodzinny Sullych miał zmieniony opatrunek. Na szczęście Kiri, Tuk i Pająk nie posiadali znaczących ran, tylko niewielkie zadrapania. Trochę gorzej wyszła z tego Neytiri wraz z Jake'iem, których zadrapania były poważniejsze, lecz nie tak poważne jak Neteyama i Lo'aka.

- To co Lo'ak? Brak pływania przez następne tygodnie? - zapytał lekko rozbawiony starszy brat.

- Na szczęście moja rana nie jest tak głęboka jak twoja - powiedział niezadowolony z faktu, że faktycznie przez najbliższe kilka dni będzie uziemiony na lądzie. - Ciekawe czemu tak się dzieje, że zawsze obrywasz najgorzej bracie.. - doda z nutką sarkazmu w głosie.

- Chyba jednak nie jest aż tak potężnym wojownikiem.. - rzekł Pająk, po czym cicho się zaśmiał, co rozbawiło również Lo'aka.

- Skxawng - stwierdziła nagle Kiri, która opatrywała właśnie braci.

Po założeniu opatrunków wszyscy wspólnie zjedli śniadanie, po czym rodzeństwo wybrało się w odwiedziny do swoich przyjaciół. Jake i Neytiri nie byli zbyt przychylnie nastawieni do tego pomysłu, ponieważ we wiosce panowało zamieszanie i woleliby żeby ich dzieci nie kręciły się w tym okresie po mieście. Jednak ich pociechy nalegały, aby pozwolili im pójść odwiedzić Ao'nunga i Tsireye. Rodzice zgodzili się, ale tylko na pójście tam i spowrotem.

Po chwili byli już w Marui wodza. Lo'ak od razu podszedł do Tsireyi, która odpoczywała na swoim łóżku i złapał ją za rękę. Spytał się jej jak się czuje i jak się ma sytuacja z jej nogą. Dziewczyna poinformowała go, że jest już trochę lepiej, ale musi na razie ją oszczędzać.

Nagle w pewnym momencie konwersacji pomiędzy Tsireyą, Ao'nungiem, a rodzeństwem Sullych, Tonowari poprosił Lo'aka o krótką rozmowę. Chłopak spojrzał poważnie na dziewczynę, po czym wyszedł za jej ojcem. Obawiał się już najgorszego, jednak nie chciał dać po sobie poznać, że denerwuje się tą rozmową.

- Wraz z moją małżonką chcielibyśmy ci podziękować - zaczął nagle wódz, co dosyć mocno zaskoczyło Lo'aka. Spojrzał on kilka razy, raz na Ronal, a raz na Tonowari'ego, chcąc upewnić się, że mówią to na poważnie. - Tsireya opowiedziała nam jak ją uratowałeś przed tymi stworzeniami i jak się nią zaopiekowałeś. Jesteśmy ci bardzo wdzięczni za to co zrobiłeś dla naszej córki.

- Innej opcji nie dopuszczałem do swojej świadomości. Nie mógłbym jej tak zostawić - oznajmił Lo'ak z pełną powagą.

- Miała jednak rację, kiedy mówiła nam, że masz wielkie serce - dodał nagle z lekkim uśmiechem Tonowari, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu.

Słowa wodza bardzo zaskoczyły Lo'aka, ale w pozytywnym sensie. Czy naprawdę Tsireya powiedziała tak o nim swoim rodzicom? Czy to znaczy, że Tsireya czasem coś komuś mówi o nim i to w taki dobry sposób? Te pytania przeszły mu przez myśl, sprawiając, że lekko się uśmiechnął, a w głębi serca mocno się uradował. Cieszył się również, że wódz wraz ze swoją żoną, w końcu go w jakiś sposób docenili.

𝙸 𝚜𝚎𝚎 𝚈𝚘𝚞 || 𝙰𝚟𝚊𝚝𝚊𝚛Where stories live. Discover now