𝗶𝗶. jest, ale go nie ma

974 42 35
                                    

                  ZEGAR powoli wybijał północ. Światła na ulicach Seulu przedzierały się przez zasłony do jego pokoju. Imprezy w okolicznych klubach dopiero się rozkręcały, zaś reszta zwyczajnych ludzi, którzy mieli udać się z samego rana do pracy bądź szkoły, pozwalali sobie odpłynąć do sennych krain, a on... No właśnie, on nie był jak reszta społeczeństwa.

Zamiast poświęcić czas na sen, robił coś innego. Myślami odbiegał daleko od rzeczywistości, próbował zrozumieć po co to wszystko robi, ostrymi narzędziami tworzył na swoim ciele kolejne blizny, które rozpoznać potrafił tylko ich właściciel. Tworzył bliznę na bliźnie, cięcie obok cięcia. Krew kapała z jego rąk i szyi brudząc wszystko czego by tylko dotknęła. Robiąc to, marzył by w końcu doznał ukojenia, zapadł w sen z którego nikt nigdy go nie wybudzi, odpocznie, odejdzie z tego paskudnego i fałszywego świata.

Miał już pięć szans, by zapaść w upragniony, głęboki sen, jednak za każdym razem ktoś to rujnował, albo on sam tchórzył.

Uczucie słabości zaczynało przewyższać, jego powieki stawały się coraz cięższe, ale skupiony na tym by czuć ból jak najdłużej i pamiętać te chwile nie pozwalał sobie zasnąć.

Przeczył sam sobie. Chciał umrzeć, ale jednocześnie chciał żyć. To nie miało sensu. Jego życie nie miało sensu... No i właśnie na tym to polegało, by domagać się sensu, chociaż go nie było...

Ostatkami sił podniósł się z podłogi. Pomimo łez, rozmazujących mu cały obraz widział plamę krwi na podłodze. Zdawał sobie sprawę jak słaby jest. Jego ciało niezdolne przeżyć jeden dzień, było w stanie przetrwać pięć prób samobójczych, tak duże utraty krwi.

Otarł słone łzy i ociągającym się chodem udał się do łazienki obmyć swe nadgarstki z czerwonej, wciąż płynącej strumykiem cieczy.

Polewał nadgarstki ciepłą, bieżącą wodą spod prysznica. Rany szczypały, jakby wgryzało się w nie miliony insektów.

─── Ogarnij się... To tylko woda. ─── Powtarzał sobie w kółko, ale im więcej razy mówił to do siebie, myślał, iż szaleje coraz bardziej. Odchodził powoli od zmysłów, we wszystkim co robił, widział coś co jest nie odpowiednie dla społeczeństwa.

Krew mieszała się z wodą, spływając do odpływu. Stawała się coraz bardziej przezroczysta, aż krew przestała barwić wodę. Dla Felixa to był dobry znak. Zaraz sięgnął do szafeczki po płyn do odkażania ran i apteczkę. Miał ten sam problem każdej nocy, codziennie wzbogacał się w kolejny zestaw bandaży i gaz jałowych.

Rany piekły go, jakby ktoś dotykał je ognistymi palcami, przypalał plastik albo nawet gorzej.

Ciągłe syknięcia z bólu opuszczały jego usta, aż jego cała ręka była owinięta w nowych bandażach.

Był zbyt wymęczony psychicznie jak i fizycznie. Praktycznie za parę godzin miał przedstawić prezentację o rozwoju medycznym w przeciągu ostatniego wieu, ale jego ciało odmawiało mu jakiegokolwiek posłuszeństwa.

✦ ˙ ִֶָ 𓂃 ⊹ czuje sie dumny z tego rozdziału :>>

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

✦ ˙ ִֶָ 𓂃 ⊹
czuje sie dumny z tego rozdziału :>>

( 434 )

𝐏𝐎𝐄𝐌𝐒 𝐎𝐅 𝐏𝐀𝐈𝐍 • hyunlixOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz