Księga IV (Czarnowidzenie)

328 88 5
                                    

Do Helvergat dotarli dopiero na drugi dzień i to późnym wieczorem. Miasto niby zwyczajne, ale bardzo zatłoczone zważywszy na fakt iż było największym w tej krainie, więc miało do tego prawo i rządziło się swoimi prawami. Król Hillcrest potrafił myśleć przyszłościowo i słusznie postawił na rozwój swojego państwa. Przedmieścia ciągnęły się przez prawie całą długość zatoki, a w jej najwyższym punkcie ulokowany był główny zamek otoczony wysokim murem z wieloma wieżami, które Skal porównał do paciorków. Mur miał za zadanie oddzielać niektóre warstwy społeczne, bo co oczywiste, do królewskiego portu nie każdy mógł mieć dostęp, a zamkowy dziedziniec też musiał mieć dojście do morskiej bryzy, i również szlachetnie urodzeni nie raczyli wąchać swądu świń. Najdalej mieszkali chłopi, ponieważ najbliżej było im do pracy na polu. A pól było równie sporo, rzeka z wieloma odnogami użyźniała glebę. Miasto ociekało w dostatek. Wszystko na miejscu i wszystko miało swoje miejsce w dobrze zorganizowanej hierarchii. Poza tym lokalizacja stolicy wspaniała, z każdej strony piękny widok na panoramę, nieważne w jakim kierunku spojrzeć, jak nie góry to morze, choć niekoniecznie z perspektywy naziemnej.

Akurat tak trafili, że w Helvergat obchodzono jakieś małe święto. Szkoda, że załapali się dopiero na końcówkę, więc niestety, mogli tylko popatrzeć jak ludzie rozchodzą się do domów, albo karczm. Po paru godzinach od zapadnięcia zmroku dało się usłyszeć w każdego szynku śpiewy, śmiechy, awantury i tłuczenie szkła, poza tym był spokój na ulicach. Oberże były przeludnione, aż dziw, że udało im się wepchnąć do jednej, co prawda daleko od centrum, ale nie mogli narzekać. Zawsze to lepiej niż spać w szopie.
Po takiej podróży wypadało od siebie odpocząć, bo naprawdę mało brakowało żeby Yorg ukatrupił Laroo. Nawet Skalowi mięśniak nadojadł jak gorzka rzepa, a cierpliwość ma wyjątkowo anielską.

Nie szukał dziś większej rozrywki. Na liście długiej jak pergamin widniała tylko jedna pozycja. Napić się. O dziwo wystarczyła samotna przechadzka z butelką wina, choć zdążyła już się napatoczyć jedna panna to niestety, był zbyt zmęczony na coś więcej niż krótka pogawędka, nawet jej uroda go nie przekonywała. Poszła w swoja stronę lekko niezadowolona, że jej nie chciał, zdziwiona, że od razu przeszedł do rzeczy i odmówił. Ciemna noc przykryła miasto, a Kogut starał się nie myśleć o tym, że to może przynieść kolejne ciężkie do zniesienia sny. Stanął pod szyldem kołysanym lekkimi podmuchami wiatru i uniósł podbródek, a za nim swoje spojrzenie by sprawdzić co tak skrzypi. Znak ośmioramiennej gwiazdy i kilku mniejszych wyraźnie oznajmiał, że znajduje się przy chacie kogoś obdarzonego orientacją magiczną. Albo to zmyłka. Możliwości było kilka i choć dziedzin było wiele, odłamów pewnie drugie tyle, to młodzieniec postawił na wróżkę. Standardowo, bo najpopularniejszy zawód kobiety ogarniającej czary, jeśli w ogóle to czary, bo chyba bardziej wyuczona profesja... to zawsze wróżka. Magowie, czarodzieje czy jak ich tam kto zwał, nie przyznawali się do tych pań, głównie pań, bo może akurat w tym budynku siedział dziadek z kryształową kulą w dłoni, czekający aż Skal skończy chlać i w końcu do niego zawita.
W każdym razie ci, co faktycznie znali się na magii nie traktowali poważnie wróżek. Chociaż dało się wszystkiego wyuczyć czym się one zajmowały to jakoś nie bardzo potrafiono określić jaka jest ich rola w tym świecie. Nawet zielarki i zielarze mogli używać tego symbolu gwiazdy co nie miało nic wspólnego z czarami.
Nie wierzył w przeznaczenie, z góry przepowiedzianą przyszłość, którą jakaś brzydka baba zobaczyła w fusach od herbaty. Uważał to za bujdy. Jeden wielki kit, ale był już trochę wstawiony, więc - a co tam. Dopił co miał na dnie butelki i kulturalnie odstawił pod ścianą sąsiedniego budynku.

- Dobra, wchodzę tam, zobaczmy co jest w środku. - Jak powiedział tak zrobił.

Magia, nie magia, mężczyzna nie miał w tym rozeznania, ale tego akurat mógł być pewien... że może się spodziewać wszystkiego i niczego jednocześnie po przekroczeniu progu. Co intrygowało najbardziej, niewiara ludzi szydzących z magii kończyła się zawsze w momencie gdy wiedźma prosi ich o pukiel włosów. A więc Skal mógł się nie przyznawać do wiary, w jego myśleniu, w zabobony, ale do czasu.

Urok Jarzębiny [PRZERWA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz