Księga XVIII (Łachy za perłową biżuterię)

147 83 2
                                    

Wynurzyła się na powierzchnię łapczywie biorąc oddech. Machała rękoma oszołomiona jakby chciała odlecieć, a niekoniecznie płynąć. Spokojniejszy nurt zniósł ją bliżej brzegu, a te parę metrów przepłynęła do najbliższej łachy swoimi siłami. Ciężko kroczyła aż ostatecznie padła w gęsto zasłane niską roślinnością przymulisko. Myśl, która miała przełamać wszelkie bariery i ocalić niewiastę, gdzieś w połowie realizowania planu - stchórzyła. Wiedziała, że musi wstać, ale nie potrafiła, nie czuła swojego ciała jednocześnie czując je aż nazbyt. Z oddali dało się usłyszeć nawoływania ludzi stłumione przez szum w jej głowie. Wiatr zerwał się znienacka, jakby namawiał ją do pójścia w ten żarzący się ogień. Graniczyło to z samobójstwem, ale istniała szansa, że w ten sposób uniknie spotkania ze skrytobójcą. Kimkolwiek był, wykonał zadanie i teraz jej szuka. Niewykluczone, że nie działał w pojedynkę, może był jeszcze w zamku, a może już rozglądał się za nią. Wolała nie kręcić tym kołem fortuny. Z trudem podniosła chudy kuper i stanęła naprzeciw żywiołu. Póki co nie czuła bólu, ale obolała była cała. Coś czmychnęło przed oczami, wydawać się mogło, że to paląca się żywcem łania, albo ona miała już omamy. Nagle księżniczka zwymiotowała. Zdecydowanie miała za dużo wrażeń jak na jedną noc, ale musiała sobie z tym jakoś poradzić, najlepiej zwracając zawartość żołądka. Wytarła usta przedramieniem i zaczęła iść, od drzewa do drzewa, noga za nogą. Przerażały ją piętrzące się słupy ognia, a z dużej chmury wcale nie taki wielki deszcz, więcej grzmiało niż lało, aż w końcu... muzykalnie się rozpadało.

Lud mógł poczuć ulgę, niestety nie ona. Ruczaj znosił żałobny chrust z lasu do rzeki. Nad ranem miało się okazać ile szkód wyrządziła czyjaś chwila nieuwagi, a może właśnie zamierzone działanie. Piach zmieszany z popiołem, mułem i krwią spływał powoli po jej policzkach skupując w dół. Brzydkie zacieki z brudu dodawały jej uroku wieśniaczki, niezły to kamuflaż, aczkolwiek wciąż miała na sobie szaty typowe dla kobiet lepiej urodzonych. Musiała coś szybko wykombinować.

Nie zwykła się zakradać do czyjejś chałupy, a już na pewno kraść komuś łachów. Podjęła się jednak tego jakże ryzykownego zadania, choć mogła po prostu się z kimś zamienić, z pewnością głupców nie brakowało, ale nie chciała trafić na nieco mądrzejszych, którzy zaczęliby dopytywać, lub gorzej, a więc co, tylko kradzież wchodziła w grę.

Wykorzystując sytuację nieobecności wsiowych, bo najprawdopodobniej wciąż ogarniali cały ten syf związany z pożarem, wślizgnęła się cicho żywiąc ogromną nadzieję na to, że nie zostanie przyłapana. Słabe światło dopalającej się świecy wskazało jak długim palcem cztery dziecięce głowy wychylające się z pierwszego piętra. Saghira nie była pewna czy chce uciekać czy może próbować przestraszyć szkraby, ale zdecydowała nie robić nic. Zbyt wycieńczona ledwo stała na nogach i nie było nawet mowy o brykaniu ze sraluchami. Udawała kamień. Na tę chwilę było to jedyne rozsądne wyjście z sytuacji jakie przyszło na myśl rudej głowie.

- Kim jesteś?! - Rozbrzmiał złowrogi ton dziecka, które odważyło się stawić czoła nieznajomej.

- Przychodzę w pokoju... - Odpowiedziała księżniczka.

- Czego chcesz?! - Mała dziewczynka wyszła jej na przeciw.

- Potrzebuję ubrań. - Postanowiła odpowiedzieć szczerze.

- Chcesz nas okraść?!

- Nie! W zamian oddam kolczyki! - Zaczęła wyciągać z uszu perłową biżuterię. Wystawiła je na poronionej dłoni. - Proszę.

Dziewczynka się przyjrzała kolczykom. Dostrzegła też krew na jej rękach. Patrzyła oceniając na ile może zaufać nieznajomej, nie rozpoznała w młodej kobiecie księżniczki. Wreszcie wzięła kolczyki.

Urok Jarzębiny [PRZERWA]Where stories live. Discover now