Księga XIII (Mistrz marionetek)

178 84 6
                                    

Livilla nie widziała zbyt dobrze za deszczową zasłoną, a jeszcze dzień chylił się do wieczora. Ciemniało na polu bitwy. Dlaczego tutaj była? Otóż nie tylko znała się na alchemii, a też na magii defensywnej i była w tym naprawdę dobra. Gdy wróg uderzył, stworzyła bańkę blokującą ataki. Szła z wyciągniętymi rękoma przed siebie. Najbliżsi żołnierze Sjolda w promieniu dwudziestu metrów starali się trzymać blisko i nie wychodzić za linię magicznego kaptura. Golemy wkroczyły do akcji. Kosiły wrogów jak zboże. Między głośnymi uderzeniami dużych kropel deszczu o pancerze wojowników było słychać krzyki. Kamień miażdżył ich ciała jak ciasto. Inni wzlatywali w powietrze by z impetem walnąć o ziemię kilka metrów dalej. Konie uciekały z pola bitwy spłoszone nadnaturalnymi istotami i ich rozmiarem. Po tej i po tamtej stronie praktycznie żaden nie chciał towarzyszyć w tej walce swoim panom.

Earthbound walczył z rycerzami Hillcresta zawzięcie będąc na krawędzi odpornego na ataki płaszcza. Alchemiczka musiała wciąż uważać by król się za bardzo nie oddalił. A pochłonięty był walką aż do samej duszy.

W pewnej chwili, na parę sekund, zauważyła, że coś próbuje się dostać przez bańkę. Otaczało ją, łagodnie muskając i rozpraszając się we wszystkie strony. Wędrowało w górę i na boki. Chciała dotrzeć wzrokiem do tego co powoduje tą dziwną, błękitną energię podobną do dymu z kadzidła, ale wśród tylu walczących mężczyzn było to niemożliwe. Bezhołowie wydawało się nie mieć końca. Aż nagle wszyscy padli na twarzy w błoto. Poza grupką, która wciąż stała pod jej kloszem. Koń Sjolda wydał z siebie ryk i zaczął podskakiwać. Zdezorientowany król nawoływał rycerzy. Niektórzy się wili, tarzali, niektórzy tylko trzymali za głowę krzycząc. Tylko golemy w dalszym ciągu napierały na wrogie wojsko. Livilla od razu odgadła o co może chodzić. Domyśliła się, że gdzieś tam w oddali stoi mistrz marionetek szepcząc do uszu ich rycerzy okropne słowa i że zaraz zwrócą się przeciwko nim. Tak się stało. Wszyscy podnieśli się z kolan. Stali, nie wykonując żadnych ruchów. Hillcrest dobijał tych co leżeli. Po czym spojrzał na drugiego króla wymownie. Był blisko. Dobrze go widział. Wyprostował się. Uniósł swój miecz w jego kierunku.

- Dlaczego nie walczycie?! Walczcie! - Krzyknął z całych sił rozwścieczony Sjold, ale oni byli już głosi.

- Królu! Do środka! - Zawołała alchemiczka, a wtedy wszyscy jego rycerze poza bańką raptownie się odwrócili.

Wbrew oczekiwaniom króla rzucili się na resztkę tych co zostali. Ich walka była chaotyczna, nieprzewidywalna jakby najedli się szaleju. Wydawali różne odgłosy, jakby resztka ich świadomości dobijała się z wnętrza i chciała zatrzymać rozlew krwi własnych braci. Wdrapywali się na golemy wbijając miecze, topory, bronie drzewcowe w szczeliny usiłując rozłączyć kamienną zlepę. A one szły dalej, tyle że nieco ciężej. Nie atakowały i nawet nie próbowały zrzucać swoich. Za to tratowały tych co nie dali rady się na nich utrzymać.

Kiedy król zobaczył co się dzieje zaczął cofać konia w głąb bańki. Ręce alchemiczka słabły, a przestrzeń w środku robiła się coraz bardziej ciasna. Merr na to czekał. Lacar również. Strach stawiał dęba wszystkie włosy na ciele. Liv przeczuwała koniec. Pośród tej rozpaczy był jej mąż, nie zdolał dobiec za zaporę. Wiedziała, że go nie oszczędzą. Targały nią silne emocje. Jeden z dwóch żyjących synów Earthbounda uspokajał konia. Trzymał się blisko ojca i zawsze stał po jego stronie. Na początku wojny był bardzo pewny siebie, jednak zapał do walki mu zmalał tak jak ich szeregi. Młodszy natomiast został w stolicy rządząc królestwem pod nieobecność króla. Podobno nie chciał się mieszać w te sprawy. Kierował się bardziej rozsądkiem niż uczuciami.

Deszcz zmalał. Właściwie już tylko sypał drobnymi kropelkami i więcej dało się zobaczyć.

- Tam! - Krzyknął Sjold. - Tam jest mag! - Wskazał czubkiem miecza.

Urok Jarzębiny [PRZERWA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz