Księga XXI (Bez wyboru)

169 76 6
                                    

Vegra zastanawiała się po co jej mąż przywlókł ze sobą Chadurę do ich zamku. Nie był to gość porządny, nikt go nie lubił, poza Sjoldem i jego paroma podwładnymi. Z jego twarzy dało się wyczytać wiele, aż nazbyt emanował złą aurą, którą zatruwał powietrze wokół siebie. Mogłaby go określić jako pożeracza ludzkiej energii. Coś w nim było niepokojącego, ale nie mogła wskazać palcem co, bo nie było to namacalne. W każdym razie szybko się ulotniła z głównej sali. Nie chciała dłużej tam być, a nawet rozmyślać dlaczego w środku nocy zakuci w zbroje ludzie zapełnili to pomieszczenie.

Ułożyła się na łożu w dogodnej pozycji dla niej i dziecka. Akurat zaczynało się bardziej poruszać rozciągając małymi piętkami skórę na jej brzuchu. Łaskotało ją od środka. Ciężko było jej zasnąć kiedy mały Medley brykał w łonie.

Parę dni później wszystko się wyjaśniło. Otóż najstarszy syn króla bez wiedzy ojca wyruszył na podbój jednej z wielu kopalni Ashbourne i doszło tam oczywiscie do nieszczęścia, bo czego można było się spodziewać. Recon wraz z przebrzydłym dowódcą nie zdążyli go odnaleźć w porę i cofnąć do stolicy. Wszystko przewróciło się do góry nogami, a na ich ziemiach zapanował ferment. Szykowała się wojna na horyzoncie.

Mądry mąż Vegry wydał decyzję o spakowaniu dobytku. Nawet zwolnił służbę i oddelegował w rodzinne strony, choć nie każdy miał taką możliwość, to upchał ich gdzie się dało byle dalej od gór. Żonie i dzieciom oddał kosztowności, wyznaczył drogę na północ tak by mogły przemknąć niezauważone. Aby nie wzbudzać podejrzeń kilku strażnikom nakazał zrzucić zbroję i przywdziać wieśniackie łachy. Chciał chronić rodzinę mimo wszystko. Zakon Siedmiu Sióstr leżał daleko, ale wiedział, że za złoto dadzą się przekupić. Wiedział, że tam będą bezpieczne, nawet jeśli było to miejsca pełne wyznawców Siedmiu Cór, a Siostry to fanatyczki dobrych manier, nie obawiał się, bo w końcu Medleyowie znali etykietę, nie byli dzikusami z lasu.

Vegra źle znosiła pośpiech narzucony przez Recona. Na zamku zrobił się kocioł. Wszyscy próbowali gdzieś zdążyć. Pakowali niestarannie rzeczy. Mały Erren wył, a Sharie plątała się pod nogami służby, która wciąż donosiła ubrania do kufrów. Drzwi trzaskały całodobowo robiąc nieustanne przeciągi. Rozbolała ją głowa od tego zamieszania.

- Mój miły, czy to jest potrzebne? - Opadła na głęboki fotel chwytając się za skroń jedną dłonią, a drugą wygładzała suknię.

- Tak, kochanie... jesteśmy w bardzo złym położeniu geograficznym. Musicie się udać na północ. - Recon nerwowo doglądał przygotowań do opuszczenia zamku. - Pod pochodnią jest najciemniej.

- I mamy to wszystko zostawić? Pozwolisz bym żyła w klasztorze? - Marudziła żona.

- Niestety, nie mam wyjścia. Wasze dobro jest moim priorytetem.

- Dobro? Pozbywasz się nas.

Recon zostawił to bez komentarza chodząc slalomem między służbą, a strażnikami, którzy uwijali się jak mogli. Vegra nie rozumiała co może nadejść w krótkim czasie. Śnieg zaczynał topnieć, a to coraz bardziej przybliżyło ich do nieuniknionego. Zaraz pojawią się nowe pędy na drzewach, a ona uparcie twierdziła, że może zostać na zamku, że nic jej się nie stanie, bo przecież mają ochronę. Niestety Sjold planował zebrać wszystkich, dosłownie wszystkich jacy się nadawali do machania mieczem. Nie obchodziły go rody, a liczebność wojska miała jedynie znaczenie. Rekon wolał ich usadzić w zakonie niż widzieć jak płoną żywcem na zamku bez straży. Zaczynała go tym bezsensownym gadaniem irytować. Nie potrafił na nią jednak krzyknąć. Zaciskał zęby. Czy kobieta w ciąży jest głupsza, bo dzieli rozum na dwoje? Nie wiedział. Może nie wszystkie tak miały, może tylko jemu się taka trafiła, ale kochał ją mimo wszystko.

Urok Jarzębiny [PRZERWA]Where stories live. Discover now