Rozdział 7

805 41 26
                                    

Kina, Snøw - Get You The Moon

- To może opowiesz mi, co się działo przez ostatni tydzień? - pokazał na mój nos pan Dariusz, jawnie zainteresowany.

- Nie mam pojęcia, od czego zacząć. - zacząłem przebierać palcami, żeby choć trochę zebrać galopujące myśli. Bałem się reakcji moje terapeuty na wieść, że pogodziłem się z Faustyną. Odczuwałem wstyd, miałem wrażenie, że ta dziwna relacja, która nas łączy zaprzepaściła mój i tak nikły postęp. - W wielkim skrócie, pogodziłem się z Faustyną, pokłóciłem się z Patrykiem, połamał mi nos, ponownie się pokłóciliśmy, doszło do małej bójki między nami, pogodziliśmy się, zadeklarowałem Faustynie, że pójdę za nią na koniec świata, mimo że nie mam na to siły, Przemek jest na mnie zły, Qry nazwał mnie idiotą, boję się spojrzeć mamie w oczy. - powiedziałem wszystko na jednym wdechu. - To tyle. Mogę już iść? - spytałem, głupio się uśmiechając, na co psycholog zaśmiał się pod nosem.

- Wręcz przeciwnie. Zostajesz tu i po kolei rozwijasz wszystkie wydarzenia z ubiegłego tygodnia. - popatrzyłem w końcu na niego i w jego oczach widziałem troskę i wiarę w moją osobę. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Powoli zaczynało zadziwiać mnie to, że obcy mężczyzna był w stanie lepiej mnie zrozumieć niż moi bliscy. To nie tak, że nie dostawałem od nich wystarczająco wsparcia, po prostu pan Dariusz zawsze potrafił trafić w punkt. - Zacznij od początku. Faustyna.

- Po naszej ostatniej rozmowie, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Miałem przygotować tę zasraną piramidę wartości i od razu wiedziałem, że najważniejszy jest dla mnie święty spokój i nie uzyskam go, dopóki będę skłócony z Faustyną. Dlatego napisałem do niej, żeby się spotkać i porozmawiać. To miała być tylko rozmowa w celu ułatwienia funkcjonowania nam wszystkim, a skończyło się trochę inaczej. - zawstydzony spojrzałem na swoje buty.

- Bartku, pozwól, że ci coś przypomnę. - niepewnie zerknąłem na starszego mężczyznę. - Jesteśmy tu, ponieważ czułeś, że potrzebujesz pomocy. Wiem, że duży wpływ na twoją decyzję mieli przyjaciele i mama, ale jesteś dorosłym człowiekiem, który sam o sobie decyduje. Przyznam szczerze, odrobinę zagubiony z ciebie facet, ale kto z nas nie zbłądził raz czy dwa. - mówił do mnie spokojnym tonem, a ja czułem, jak zbiera mi się na płacz. - Pamiętaj, proszę, że to miejsce jest wolne od osądów. Nie ważne, jaką decyzje podejmiesz, co zrobisz, a czego nie, to ja zawsze wysłucham cię i na pewno nie będę oceniać. Ta jedna godzina tygodniowo jest w stu procentach, poświęcona dla ciebie. Możesz mówić, co chcesz i być spokojny. - niekontrolowany szloch wyrwał mi się z ust.

- Dziękuje panu. - wytarłem łzy i smarki w rękaw bluzy. Miałem wrażenie, że mam znów osiem lat i mama pociesza mnie po stracie ulubionej zabawki na placu zabaw. - Nawet nie wiedziałem, że potrzebowałem to usłyszeć.

- Wiesz Bartek, sam kiedyś byłem młodym, przystojnym chłopakiem, który nie wiedział, w którą stronę pójść i dodatkowo był zakochany w nie do końca odpowiedniej dziewczynie. - uśmiechnął się pokrzepiająco.

- I jak pan sobie poradził? - spytałem, desperacko chciałem uzyskać odpowiedź, w której znajdę rozwiązanie dla wszystkich swoich problemów

- Ciężka praca nad samym sobą dała mi spokój, którego potrzebowała moja dusza. - nie to chciałem usłyszeć. - To i fakt, że pokochałem kogoś innego, pozwoliło mi się wydostać z dołu, w jakim tkwiłem. Nie uzyskasz ode mnie instrukcji, jak masz to zrobić. Sam musisz do tego dojść.

- A szkoda. - zaśmiałem się pod nosem. - Chce pana o coś zapytać. Czy uważa pan, że Faustyna nie jest tą odpowiednią osobą? - mężczyzna siedzący przede mną zawiesił wzrok na ścianie za mną i milczał chwilę.

messy sheetsOnde histórias criam vida. Descubra agora