Rozdział 11

650 37 26
                                    

David Kushner - Daylight

Umyty, przebrany w świeże ubrania i pełen obaw złapałem za klamkę od łazienki, biorąc głęboki wdech. Nie mogłem się tu dłużej ukrywać, bo mój gość zacznie podejrzewać, że staram się odwlec naszą konfrontację. Niepewnie otworzyłem drzwi i wyszedłem, kierując się w stronę salonu.

- Przepraszam, że tyle to trwało, ale musiałem doprowadzić się do porządku. - uśmiechałem się niemrawo, za bardzo nie wiedząc, co zrobić. - Może się czegoś napijesz? - zaproponowałem.

- Nie, dziękuje. Usiądź, proszę i nie przeciągajmy tego niepotrzebnie. - chwyciłem za jedno z krzeseł stojących przy stole i postawiłem je obok sofy. Nie czułem się wystarczająco komfortowo, żeby usiąść na kanapie. - Boisz się mnie? - usłyszałem śmiech z nutą kpiny.

- Nie, no co ty. - skrzywiłem się, ale mimo to, usiadłem na przyniesionym krześle. - To, o czym mamy porozmawiać? - oparłem dłonie na kolanach i wpatrywałem się w niechcianego przybysza.

- Bartek, nie udawaj. Oboje dobrze wiemy, że chodzi o Faustynę. - spuściłem wzrok, przegryzając dolną wargę. - Pieprzysz ją? - poderwałam się do góry na te słowa.

- Chuj ci do tego. - warknąłem przez zaciśnięte zęby.

- Bartek, Bartek, Bartek. - ponownie dotarł do mnie ten parszywy śmiech. - Nie rób sobie ze mnie wroga, chcę po prostu porozmawiać. Może źle zaczęliśmy. - wziąłem głęboki wdech, żeby choć trochę się uspokoić. - Zapytam inaczej. Łączy was coś? - kolejne pytanie, na które nie miałem ochoty odpowiadać. - Nie próbuj zaprzeczać. Tam na krześle wisi jej bluzka. - odwróciłem się w stronę stołu i faktycznie, na jednym z krzeseł wisiał top Faustyny, który wczoraj zostawiła u mnie.

- Jesteśmy po prostu przyjaciółmi. - skłamałem. Nie wiem czemu, ale nie chciałem wyznać prawdy.

- Bartek.

- Nie lubię, jak mi się przerywa Kuba. - warknąłem. - Naprawdę nie rozumiem, co tu robisz i czego ode mnie oczekujesz. - spojrzałem na niego ostro. - Rozstaliście się kilka miesięcy temu, daj jej spokój. Nic nas nie łączy oprócz przyjaźni. - ponownie skłamałem.

- Nie rób ze mnie idioty. - przewrócił oczami. - Wiem, że nigdy mnie nie lubiłeś. Faustyna zawsze tłumaczyła mi to różnica charakterów, brakiem czasu na poznanie się i innymi pierdołami. Na początku miałem w to wyjebane, bo nawet się nie lubiliście, ale potem gdy wasz kontakt powoli się poprawiał, ty zacząłeś robić te pieprzone maślane oczy w jej stronę. - spojrzał na mnie z wyrzutem, a mnie zaczęło gryźć sumienie. - Już wtedy wiedziałem, że koniec nadejdzie prędzej czy później. I tak byliśmy razem dłużej, niż przypuszczałem. - pokręcił zawiedziony głową. - Wiedziałem, że ci się podoba o wiele wcześniej, niż sam przyznałeś się do tego. Nie ma co się dziwić. - zaśmiał się gorzko. - Oboje wiemy, że Faustyna to cudowna kobieta, która naprawdę potrafi zawrócić w głowie i potrafi sprawić, że czujesz się wyjątkowy. - mógłbym dać sobie rękę uciąć, że właśnie wspomina ich wspólnie spędzone chwilę, a mnie zaczynało boleć serce. Może teraz tworzymy coś w rodzaju związku, ale to w nim była zakochana przez tyle lat, nie we mnie. W tym już na zawsze będzie miał przewagę nade mną. Chciałem go nienawidzić za to, ale nie wiem dlaczego, nie dałem rady.

- Nie wiem, do czego zmierzasz. - przerwałem mu. - Jaki jest cel twojej wizyty i skąd tak w ogóle masz mój adres?

- Co jest moim celem? Chce cię ostrzec przed Faustyną. Skąd mam adres? Od Faustyny, kiedyś podała mi go, jak jeszcze byliśmy razem. Była u ciebie na jakieś domówce, z której miałem ją zabrać, bo jechaliśmy do jej rodziców. - doskonale pamiętałem, o jakiej imprezie mówił. Było to chwilę przed ich rozstaniem. Faustyna dziwienie się zachowywała przez cały wieczór, ale nigdy za bardzo w to nie wnikałem.

messy sheetsWhere stories live. Discover now