Część 5

104 4 0
                                    


Draco

Od samego rana Draco był nerwowy. A właściwie od poprzedzającego go wieczora, odkąd przyleciała ta cholerna sowa, ale wieczorem trzymała go jeszcze złość. List, mimo że był adresowany do niego, odebrała matka. Co więcej, sama na niego odpowiedziała, w duchu głęboko sprzecznym z pragnieniami Dracona.

Napisał do niego Potter. Napisał, że chce się spotkać i jeszcze raz omówić kwestię jego udziału w wojnie - tak, dokładnie w ten sposób to określił, a Draco mógł tylko mieć nadzieję, że nikt tego listu nie przechwycił. Napisał też, że przy rozmowie będzie Granger, a to stanowiło wieko do trumny. Draco słyszał, że Granger dostała jakąś małą posadkę w Departamencie Przestrzegania Prawa i mimo niewielu obowiązków niemal nie wychodziła z ministerstwa. Wyobrażał sobie, jakie mroczne fantazje mogła snuć w godzinach pracy, kiedy nie miała już żadnych raportów do przepisania po raz trzeci na czysto.

Gdyby miał wybór, pozbyłby się sowy i udawał, że nigdy do niego nie dotarła. Potem, korzystając z tego, że aurorzy wreszcie zakończyli przesłuchanie i mógł się swobodnie przemieszczać, wyemigrowałby na rok albo dwa, albo dziesięć, mniejsza o matkę i jej obiekcje. I to szybko, zanim aurorzy zmienią zdanie; Artemis twierdził, że koniec przesłuchań nie wynika bynajmniej z nadchodzącego procesu ojca, ale z problemów legislacyjnych, i niewykluczone, że Draco jeszcze zostanie wezwany.

Niestety matka odpisała przed pokazaniem mu listu i zaprosiła obydwoje do Malfoy Manor. Szlama i Potter jako goście we dworze - co za kuriozalna sytuacja. Dziwniejsze było tylko to, że się zgodzili. Na ich miejscu nigdy by tu nie wrócił po tym, co im się przytrafiło ostatnim razem. Krzyki Granger długo prześladowały go w snach i wciąż głęboko żałował, że nie uciekł na zewnątrz, gdy tylko zorientował się, że ciotka Bella zabiera ją na małe tête-à-tête. Granger musiała być naprawdę gruboskórna, skoro to nie pozostawiło w niej żadnego śladu; jemu na samą myśl robiło się niedobrze.

Nie mógł spać, niewiele zjadł na śniadanie i ledwo wybiła dziesiąta, stanął na czatach przy oknie wychodzącym na dziedziniec. Przez godzinę obserwował leniwe powiewy poruszające z rzadka łodygami kwiatów i skrzaty, które podlewały ogród. Dopiero kilka minut przed jedenastą dostrzegł nietypowy ruch na biegnącej do bramy ścieżce, którą zbliżały się dwie postaci.

- Nie gap się, to niegrzecznie - powiedziała Narcyza. - Lepiej przejdźmy do małego salonu.

Słusznie. Z tym ich „goście" nie mieli zbyt miłych wspomnień.

Potter wyglądał na niepewnego, a Granger na zdeterminowaną; to nie wróżyło zbyt dobrze. Na zaproszenie matki oboje usiedli na fotelach przy stoliku kawowym, ale zgodnie odmówili poczęstunku i herbaty, zapewne w obawie przed otruciem. Matka, nic sobie z tego nie robiąc, napełniła ich filiżanki.

- Co pana sprowadza, panie Potter? - zapytała uprzejmie. - I czemu zawdzięczamy obecność panny Granger?

Draco złapał kontakt wzrokowy z Potterem. Zastanawiał się, czy on też myśli o groteskowym kontraście między tym a poprzednim spotkaniem w Malfoy Manor. Cokolwiek miała na myśli matka, serwując im tę wizytę rodem z podręcznika savoir-vivre'u, to nie było właściwe.

- Chciałem porozmawiać o sytuacji prawnej Dracona - zaczął twardo Potter i Draco wyczuł w tym echo słów Granger. - Pamiętam o naszych ustaleniach i nadal uważam, że Draco nie popełnił żadnych przestępstw... - zaciął się w tym miejscu, ale Granger chyba szturchnęła go pod stołem, bo kontynuował: - ...żadnych przestępstw, które zasługiwałyby na Azkaban, więc nie zamierzam go o nic oskarżać...

- Ale? - zapytała matka trująco słodkim głosem, od którego Draconowi zjeżyły się włosy na karku.

Potterowi chyba również, ale hardo odwzajemnił jej spojrzenie.

Wolność Równość Braterstwo (albo śmierć) || dramione || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now