Część 11

98 3 0
                                    

Draco

Szkocja w środku lipca nie była najcieplejszym miejscem na świecie, ale w tym roku lato przypomniało sobie, że wypadałoby zasłużyć na tę nazwę. Choć temperatura nie przekraczała dwudziestu dwóch stopni, na niebie już od kilku dni nie pojawiła się ani jedna chmurka, a słońce grzało na tyle mocno, że nawet w grubych murach Hogwartu dawało się to odczuć. Draco wyjątkowo nie narzekał, że McGonagall zwlekała z wezwaniem szklarzy, bo przez liczne pozbawione częściowo lub w całości szyb okna wpadało sporo powiewów wiatru. Inna sprawa, że według niezbyt subtelnych aluzji „Proroka Codziennego" dyrektorce kończyły się funduszy na odbudowę zamku, a nie trudno było zgadnąć, do kogo najpierw wyciągnie ręce — Narcyza Malfoy nieprzyzwoicie wręcz napraszała się z darowiznami, jakby to mogło coś zmienić w ich sytuacji. Lucjusz wyszedłby na tym lepiej, gdyby przeznaczyła te środki na łapówki, ale jak słusznie zauważył Artemis, oskarżenie o korupcję to ostatnie, czego potrzebowali.

Zbliżał się koniec przerwy obiadowej, więc Draco obrzucił uważnym spojrzeniem fragment posadzki, nad którym do tej pory pracował. Kamień wydawał się nienaruszony, nie było widać ani jednej rysy, ale Granger zdążyła już mu udowodnić, że sam efekt wizualny nic nie znaczy. Rzucił więc szybkie zaklęcie skanujące, które u niej podpatrzył, i znalazłszy dwie dziury pod pozornie perfekcyjnie położoną posadzką, pociągnął zaklęciem odbudowującym w pominiętych wcześniej fragmentach. Uznawszy, że nawet gryfońska zołza nie będzie się miała do czego przyczepić, ruszył na dół do Wielkiej Sali.

Odkąd Granger pojawiła się na owutemowych zajęciach z numerologii, a potem z transmutacji i znów z numerologii, i usiadła w jego ławce — zupełnie dobrowolnie, bo przecież nie brakowało wolnych miejsc — dając do zrozumienia wszystkim obecnym, że nie zamierza brać udziału w zbiorowym wykluczeniu Dracona, jego sytuacja uległa drobnemu polepszeniu. Nie na tyle, by ktoś oprócz niej z nim rozmawiał, ani nawet nie na tyle, by podczas przymusowego wolontariatu mógł się bezpiecznie stołować razem z innymi, ale przynajmniej przestał się obawiać, że ktoś go znienacka przeklnie czy wyrzuci, jak to niemal miało miejsce na pierwszej lekcji z zaklęć. Szemrania i kpiny za plecami też nie ustały, ale stały się nieco dyskretniejsze i zdecydowanie było ich mniej. Toteż choć początkowo rozdrażniło go przekonanie Granger, że musi nad nim rozkładać ochronny parasol, nie mógł nie dostrzec, że to zadziałało. Oczywiście nie zamierzał jej za to dziękować — ostatecznie o nic jej nie prosił. No i wciąż oblewały go zimne poty na myśl o tym, że wiadomość o opiekuńczych zapędach Granger może dotrzeć do Narcyzy. Strach pomyśleć, co by wymyśliła, gdyby uwierzyła, że w osobie Hermiony Granger znajdzie bardziej podatny grunt dla swoich roszczeń niż w przypadku Pottera. A z drugiej strony dziewczyna sama się prosiła o kłopoty, wtrącając się w nie swoje sprawy.

Z Wielkiej Sali wychodzili małymi grupkami inni wolontariusze, ci nieprzymusowi. Dwa tygodnie temu Draco cofnąłby się w boczny korytarz i przeczekał, aż znikną, ale teraz uznał to za niepotrzebną zapobiegliwość. Traf chciał, że przed samymi drzwiami minął się z Himleyem i jego koleżkami. Himley obrzucił go tylko wzgardliwym spojrzeniem, ale jeden z kumpli — ten, który szedł po zewnętrznej — nie zdołał się powstrzymać przed zahaczeniem barkiem o ramię Dracona. Draco uśmiechnął się pod nosem; widać popis Ronalda Weasleya ciągle ich bolał.

To było w poprzednim tygodniu, kiedy Draco pracował w korytarzu na pierwszym piętrze, przy samych głównych schodach. Hałaśliwa grupka przechodziła ze schodów prowadzących od Wielkiej Sali do tych, które niosły wyżej — i ucichła, kiedy napotkali Dracona. Tylko jeden z nich, Himley, którego Draco widział w Hogwarcie po raz pierwszy (bynajmniej nie dlatego, że sam rzadko tam bywał) rzucił niby w tłum, jakby do nikogo, ale ewidentnie w jego stronę:

— Nie wiedziałem, że McGonagall wpuszcza śmierciożerców do Hogwartu... Chyba nie jest aż tak źle, żeby potrzebowała tutaj morderców.

I na to wkroczył nie kto inny jak Ronald Weasley. Zapewne nie po to, by chronić Dracona Malfoya przed publicznym znieważeniem, raczej w obronie sądownictwa i, szerzej, ministerstwa magii Kingsleya Shacklebolta — ale wyszło na jedno.

Wolność Równość Braterstwo (albo śmierć) || dramione || ZAKOŃCZONEWo Geschichten leben. Entdecke jetzt