Część 9

110 3 0
                                    

Draco

Można się było przyzwyczaić. Do teleportowania się do Hogwartu, choć były wakacje i właściwie już się skończyło szkołę. Do machania różdżką wciąż i wciąż w ten sam sposób kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset razy dziennie. Do bolących nadgarstków i niefortunnych wypadków, gdy próba czarowania lewą ręką źle się kończyła. Do ciągłego oglądania się za siebie i pilnowania, czy przypadkiem jakiś idiota nie skrada się, by znowu zniszczyć efekty wielogodzinnej pracy. Do zaciskania jak nie zębów, to pięści, i puszczania mimo uszu obelg, za które kiedyś odwdzięczyłoby się przekleństwem. Do meldowania się po każdej zakończonej zmianie u McGonagall, która podpisywała dzienniczek dla kuratora, że tak, Draco Malfoy odrobił kolejne siedem i pół godziny.

Niektóre przyzwyczajenia stały się z czasem prawie przyjemne. Wychodzenie dwa razy w tygodniu z domu z przeświadczeniem, że przynajmniej wiadomo, czego się spodziewać. Regularne latanie na miotle, które co prawda nijak się miało do prawdziwego sportu, ale skoordynowanie zawiśnięcia w powietrzu z rzucaniem czarów też wymagało pewnej zręczności. Długi, mocny sen po dniu pracy.

Koniec końców nie było tak źle. Nawet nie w porównaniu z Azkabanem; po prostu nie było źle. Czasem, gdy pracował już kilka godzin i umysł, z braku bodźców, snuł coraz dziwniejsze fantasmagorie, Draco zaczynał sobie wręcz wyobrażać, że jest tylko kolejnym wolontariuszem w Hogwarcie. Myślał sobie wtedy, że jego magia przyczynia się do odbudowy szkoły, że za kolejne sto, dwieście lat te mury będą tu nadal, trzymane silnym spoiwem jego czarów; a to, w jaki sposób tu trafił, nie będzie miało żadnego znaczenia wobec faktu, że zrobił to, co właśnie robił.

Z czasem, gdy wypracował sobie drobne nawyki, było lepiej. Po tamtej wpadce z obiadem, żeby nie ryzykować kolejnej, przestał jadać z innymi. W czasie przerwy dalej pracował i dopiero po drugim gongu schodził na dół do Wielkiej Sali. Za pierwszym razem skrzaty zaczęły sprzątać ze stołu i załapał się na ostatnie resztki, a wchodząc, w drzwiach minął się z Minerwą McGonagall. Profesorka nic nie powiedziała, za to rzuciła mu przeszywające spojrzenie znad okularów. Ale następnym razem, gdy przyszedł późno, stół był ciągle zastawiony, a czarownica siedziała przy nim jeszcze chwilę, by wypytać Dracona o postępy prac. Dziwnie się czuł, siedząc z nią sam na sam, jak uczniak na dywaniku, ale na szczęście oszczędzała mu ewentualnych uwag, ograniczając się do kwestii czysto technicznych. Jednak gdy raz zaproponował, by podpisała mu w czasie przerwy dziennik, by nie musiał tracić czasu na szukanie jej po skończeniu pracy, najpierw zacisnęła usta w wąską kreskę, a potem powiedziała:

— Nie mogę się podpisać pod godzinami, których nie przepracowałeś, panie Malfoy. Możesz skończyć pięć minut wcześniej, jeśli się spieszysz.

Idylla skończyła się, gdy doprowadził do ładu wyznaczone mu sale na pierwszym piętrze i musiał wrócić na dół, gdzie pracowali pozostali. Potem pluł sobie w brodę, że tak przeszarżował. Mógł przecież siedzieć spokojnie na swoim obszarze do wypracowania godzin kary przeznaczonych na Hogwart. Tymczasem nadgorliwość szybko została ukarana: na parterze znalazł się na stanowisku sąsiadującym z miejscem Weasleyem; fatalny pomysł ze strony McGonagall. Draco nie wiedział, jak do tego doszło, że drobne przepychanki o to, czyj jest dany fragmentów murów, rozwinęły się w awanturę z wyzwiskami i machaniem pięściami, ale w pewnej chwili zdał sobie sprawę, że stoi naprzeciwko Weasleya z różdżką chłopaka na gardle, a sam wbija koniuszek swojej różdżki prosto w serce rudzielca. W tym momencie pojawiła się McGonagall i nagle uaktywnili się kumple Weasleya; odciągnęli go i przestawili profesorce swoją wersję zdarzeń, niezbyt pochlebną dla Dracona.

McGonagall, starym zwyczajem, udzieliła im reprymendy i zmieniła stanowiska, a że kolejnego dnia nigdzie nie było widać Weasleya, Draco uznał, że wygrał tę potyczkę i ryży się zmył.

Wolność Równość Braterstwo (albo śmierć) || dramione || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now