Część 12

94 4 0
                                    


Hermiona

Wszystkie znaki na niebie i ziemi — a zwłaszcza w pewnej niezbyt obszernej komnacie mieszczącej się, jak całe ministerstwo magii, pod ziemią — wskazywały na to, że obrady komisji dobiegają końca. Kolejne podsumowanie prac sporządzone przez pannę Florentynę wykazało, że omówili wszystkie planowane zagadnienia, co Cicero w swej łaskawości potwierdził, a nikt z obecnych mu nie zaprzeczył. Przeanalizowali etapy procesu, przygotowali wstępne szkice kilku ustaw, z których dwie zostały już nawet zaakceptowane przez radę Shacklebolta, i zostało im raptem kilka bardziej szczegółowych kwestii do ustalenia.

Wszyscy poczuli ulgę, kiedy udało im się zamknąć ostatni obszerny temat, nad którym pracowali — listę potencjalnych zarzutów razem z wymiarem kar, jakie będzie można postawić zwolennikom Voldemorta i ich pomagierom. Była to trudna, żmudna praca, bo chociaż tutaj nie toczyli tak zażartych dyskusji, jako że wykaz zbrodni nie stanowił zbioru zamkniętego i każdy mógł wtrącić swoje trzy knuty, to musieli się zapoznać z ustawodawstwem w zakresie prawa karnego innych krajów. Dużo im dały zwłaszcza zapisy uchwalone po obaleniu Grindelwalda, ale niestety większość z nich była dostępna w całości tylko w cyrylicy, a jedynie Cicero, Mindy i Soul potrafili ją odczytywać. Do tego na początku popełnili błąd, bo zaczęli od literatury rosyjskiej, zapominając, że rosyjskie prawo magiczne jest z jednej strony zbyt liberalne w zakresie używania czarnej magii, a z drugiej — mocno radykalne, jeśli chodzi o wszelkie zakusy na władzę. Dopiero poniewczasie sięgnęli po bardziej adekwatne źródła z byłej Jugosławii i spędzali nad nimi długie godziny nocne, żeby w porannych, po otrzeźwiającej umysł drzemce, formułować paragrafy.

Po dobrych dwóch tygodniach grzebania w przykurzonych kodeksach i mniej lub bardziej nieprzystępnych językach grzechem byłoby nie pozwolić sobie na chwilę relaksu, zanim zajmą się ostatnimi kwestiami wymagającymi dopracowania, toteż końcówkę miesiąca spędzili na wprowadzaniu kosmetycznych poprawek w projektach ustaw w atmosferze lekkiego rozprężenia. Teoretycznie wciąż siedzieli obładowali tonami pergaminu z długimi listami artykułów i paragrafów, które po raz kolejny sczytywali, zaznaczając ewentualne poprawki, ale w praktyce słychać było cichy szum kilku toczonych półszeptem rozmów, niekoniecznie dotyczących najbezpieczniejszych prawnie sformułowań. Hermiona również nie była bez winy: te dwa dni spędziła w bliskim sąsiedztwie Hiacyntki i zdecydowanie więcej czasu poświęciła skrzatce niż analizowanym zapisom.

Pod wpływem rozmowy z Malfoyem w poprzedni weekend odkopała ze swojego starego, szkolnego kufra szczątki projektów W.E.S.Z. i przejrzała wszystkie wyprodukowane na czwartym roku dokumenty stowarzyszenia oraz swoje notatki. Był to zaiste fascynujący zbiór, przyprawiający ją o dreszcze wstydu. Odnalazła w nim kilka interesujących koncepcji, ale nie dało się ukryć, że jej zapiski zdradzały przede wszystkim brak wiedzy i doświadczenia. Nic dziwnego; znała wówczas (zresztą niezbyt dobrze) tylko dwa skrzaty: Zgredka i Mrużkę. Z perspektywy czasu wiedziała, że żadne z nich nie było reprezentatywne dla skrzaciej społeczności. Co gorsza, miała świadomość, że aktualnie jej wiedza wcale się znacząco nie pogłębiła. Owszem, na co dzień mieszkała ze skrzatem, ale Stworek był prawdopodobnie bardziej osobliwy niż Zgredek i Mrużka razem wzięci. Jeśli chciała rzeczywiście coś zdziałać — a coraz częściej przyłapywała się na tym, że myśli o kwestii skrzatów nie jako o niegdyś zarzuconym projekcie badawczym podniesionym w ramach wyzwania intelektualnego, ale raczej jako bardzo konkretnym planie na niezbyt odległą przyszłość — potrzebowała wiedzieć więcej. Hiacyntka wydawała się dobrym punktem zaczepienia, a było kilka kwestii wartych dogłębnego przeanalizowania, zanim uderzy się z nimi do Kingsleya.

Wciąż nie mogła przestać się dziwić, że akurat Malfoy, ze wszystkich ludzi na świecie, zainteresował się kwestią skrzatów. Jasne, miał na uwadze własny interes, przynajmniej tak twierdził, na pewno poradziłby sobie — lub raczej: jego matka poradziłaby sobie — nawet jeśli faktycznie groziła mu utrata dotychczasowych skrzatów. To było tak niepodobne do niego, że wciąż nie wiedziała, co o tym myśleć i czy przypadkiem jej nie podpuszczał.

Wolność Równość Braterstwo (albo śmierć) || dramione || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now