Część 32. Wiosna 2019

58 9 4
                                    

Tamtej nocy śpię fatalnie. Po kilku godzinach wiercenia się i przewracania z boku na bok, udaje mi się wreszcie obmyślić plan działania na najbliższe dni, ale zamiast spodziewanej ulgi i spokojnego snu, śni mnie się dziwaczny koszmar z Moritzem w mundurze SS w roli głównej.

Budzę się o świcie, co zwykle mi się nie zdarza. Zrywam się z łóżka, podążając za potrzebą, uświadamiając sobie równocześnie, że gwałtowna zmiana pozycji spotęgowała poranne mdłości. Za często bywam w ciąży, by nie znać na wylot tych wszystkich fizjologicznych smaczków i niedogodności. Przelotnie zerkam przez okno i moją uwagę natychmiast przykuwa spowita w długi, ciemny płaszcz obca postać stojąca na podjeździe. Intruz. O tej porze. Dziwne. Zapominam o pęcherzu i mdłościach. Czy powinnam obudzić Moritza? O, nie, nie chcę świni oglądać ani minuty dłużej niż jest to konieczne w mojej sytuacji.

W mojej tymczasowej sytuacji, prostuję w myślach.

Przyglądam się intruzowi i stwierdzam, że jest to starsza kobieta, szczupła i wysoka, siwe włosy spina nad karkiem w staroświecki sposób. Stoi niemal nieruchomo, przyciskając do piersi splecione dłonie. Wydaje się być zbolała i napięta, jakby widok, który ma przed oczami, sprawiał jej ogromną przykrość. Tymczasem dwór jest pusty i zamknięty na głucho. Co takiego widzi?

Wiedziona nagłym impulsem, otwieram okno, które skrzypi niczym potępiona dusza, wychylam rozczochrany łeb i wołam donośnie, mając na uwadze podeszły wiek mojego niespodziewanego „gościa":

- Proszę pani!

Kobieta szybko odwraca głowę w moją stronę, jej wahanie trwa tylko chwilę. Wykonuje w tył zwrot i z zaskakującą werwą rusza przed siebie.

Jej zachowanie zaskakuje mnie i martwi. Kłopot w tym, że gdybym zechciała ją gonić, nie miałabym szans. Jedyne drzwi z oficyny wychodzą na ogród, więc żeby znaleźć się na podjeździe przed dworem, musiałabym okrążyć dom, co kobiecie dałoby dość czasu, by zniknąć mi z oczu pomiędzy drzewami. Odrzucam pomysł wyskoczenia przez okno, co znacznie skróciłoby drogę. Pomijając już fakt, że mam na sobie koszulę nocną i kapci - jestem w trzecim miesiącu ciąży.

- Proszę pani, proszę poczekać! – intonuję z gasnącą nadzieją.

Kobieta ani myśli mnie słuchać i po prostu znika mi z oczu. Kim była? Po co przyszła? Co takiego zobaczyła?

A może należy do długiego korowodu zjaw z przeszłości, które nawiedzają mnie, odkąd przyjechałam do Niewiadowa?

Czas opuścić to miejsce.


Korzystając z okazji, że Moritz von Jakiśtam śpi jeszcze, przemykam się do kuchni, robię sobie kawę z mlekiem i kanapki z pomidorem. Z naprędce zaimprowizowanym śniadaniem uciekam do sypialni. Jem, czytam wiadomości w Internecie, a potem­ muszę jeszcze poczekać, mając na uwadze fakt, że mój młodszy braciszek, wyrwany przedwcześnie z objęć Morfeusza, bywa zły jak osa. Dopiero o dziewiątej dzwonię do Igora.

Dzwonię, cholera, całe dwie godziny, mój jaśnie pan brat odbiera dopiero grubo po jedenastej.

- Nie sposób się do ciebie dodzwonić – narzekam. - Już myślałam, że zmieniłeś numer.

- Bardzo śmieszne – ucina Igor cierpko.

- Co robisz? – zagajam przymilnie.

- Nic. Leczę kaca. Zrobiliśmy sobie wczoraj z Jackiem męski wieczór, wypiliśmy kilka piw i oglądaliśmy telewizję. Był jakiś mecz.

- Nie wierzę – podsuwam, przekonana, że się wygłupia. - Nie interesujesz się piłką nożną.

Ostatnie możliwe miejsceWhere stories live. Discover now