Siedzę w kuchni, czekam na Petera, w przedpokoju stoi moja spakowana walizka. Długa nieobecność, krótka nieobecność, a jakie to ma znaczenie? Chce mi się śmiać. W zasadzie od trzech tygodni, które minęły od mojej tzw. „próby samobójczej" naprzemiennie chce mi się śmiać i płakać. Ostatni tydzień w domu przypominał jakąś farsę, groteskę. Majka zachowywała się jak ogarnięta paranoją, misją ratowania mnie przede mną samą. Na dodatek Igor jej w tym przyklaskiwał, w ogóle tych dwoje nie tylko zaczęło ze sobą normalnie rozmawiać, ale podejrzanie zbliżyło się do siebie, co wywołuje we mnie podobne odczucia, co przed czterema laty: mdli mnie na sam widok. W tym wszystkim tkwią moje dzieci – Milka, która zupełnie nie ogarnia zaistniałej sytuacji i Sasza, który postrzega ją w kategoriach „niezłej akcji", wybryku nieodpowiedzialnej matki.
Jest jeszcze oczywiście Peter, choć fizycznie go nie ma, awansujący do roli mojego obrońcy i opiekuna w tej nędznej inscenizacji, którą wyreżyserowała Majka. Mogłam nie zgodzić się na te „wczasy". Mogłam, ale co bym ugrała? Przymusową psychoterapię i niekończące się fochy Majki, bo gróźb, że trafię na dłuższy pobyt na oddział psychiatryczny nie biorę poważnie. Żaden psychiatra nie zdiagnozowałby u mnie choroby psychicznej i nie wydał takiego skierowania. Nawet Artur nie zdołałby tego załatwić, poza tym wątpię, by zechciał, zawsze odbierałam go jako racjonalnego faceta. Patologia osobowości – zdiagnozowała mnie pewna antypatyczna pani psycholog, wcześniej wysłuchawszy, z łagodnym uśmiechem na twarzy, historii mojego życia, którą w przypływie naiwnej wiary w ludzi, jej opowiedziałam.
Co oni wszyscy, kurwa mać, o mnie wiedzą!
W ciągu ostatnich tygodni stoczyłam walkę serca z rozumem i przegrałam. Wybrałam mniejsze zło. Mam nadzieję, że Majka ochłonie, zmądrzeje i za kilka tygodni zacznie postrzegać mnie inaczej. Normalnie.
Będę okropnie tęsknić za Milą.
- Spóźniłeś się... tydzień – mówię z wyrzutem.
- Przykro mi, pewnych spraw nie dałem rady ogarnąć wcześniej. Było aż tak źle? - dopytuje Peter z udawaną, a może prawdziwą, troską.
- Majka zachowywała się jak nawiedzona wariatka – kwituję cierpko.
Peter tego nie komentuje. W milczeniu umieszcza moją walizkę w bagażniku. Stoję i obejmuję się ramionami.
- Wsiadaj – zachęca.
- Ile to potrwa? - zadaję pytanie.
- Co takiego?
- Ten przymusowy urlop.
- Nie marudź. Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi. Z tego, co widzę, rzeczy wzięłaś dość na dłuższe wakacje – poklepuje walizkę i zamyka bagażnik.
A potem obejmuje mnie ramieniem i całuje przelotnie w policzek.
- Wsiadaj. Zimno jak diabli.
- Co będziemy tam robić w taką pogodę? - dopytuję, siedząc już w samochodzie.
- Będziemy nie wychodzić z łóżka – śmieje się i puszcza mi oko.
A niech go szlag. Oczywiście, w jego mniemaniu, seks dostanie w pakiecie.
- Jeśli źle się czujesz, możemy się zatrzymać – odzywa się Peter po dłuższej jeździe w milczeniu.
- Nie mam choroby lokomocyjnej – zapewniam dość oschle. - Skoro się nie odzywam, nie oznacza to od razu, że coś ze mną nie tak.
- Nie, oczywiście, że nie – reflektuje się. - Pomyślałem tylko, że może nie czujesz się najlepiej.
ŞİMDİ OKUDUĞUN
Ostatnie możliwe miejsce
Genel KurguSpotkanie dwojga dojrzałych i obarczonych bagażem bolesnych doświadczeń ludzi. Kobieta po przejściach, femme fatale z przypadku. Starzejący się mężczyzna, na którego całym życiu zaważyła tajemnica z przeszłości i tragiczny los jego rodziców. Nie...