Część 26. Zima 2019

100 22 23
                                    

Siedzę w kuchni, czekam na Petera, w przedpokoju stoi moja spakowana walizka. Długa nieobecność, krótka nieobecność, a jakie to ma znaczenie? Chce mi się śmiać. W zasadzie od trzech tygodni, które minęły od mojej tzw. „próby samobójczej" naprzemiennie chce mi się śmiać i płakać. Ostatni tydzień w domu przypominał jakąś farsę, groteskę. Majka zachowywała się jak ogarnięta paranoją, misją ratowania mnie przede mną samą. Na dodatek Igor jej w tym przyklaskiwał, w ogóle tych dwoje nie tylko zaczęło ze sobą normalnie rozmawiać, ale podejrzanie zbliżyło się do siebie, co wywołuje we mnie podobne odczucia, co przed czterema laty: mdli mnie na sam widok. W tym wszystkim tkwią moje dzieci – Milka, która zupełnie nie ogarnia zaistniałej sytuacji i Sasza, który postrzega ją w kategoriach „niezłej akcji", wybryku nieodpowiedzialnej matki.

Jest jeszcze oczywiście Peter, choć fizycznie go nie ma, awansujący do roli mojego obrońcy i opiekuna w tej nędznej inscenizacji, którą wyreżyserowała Majka. Mogłam nie zgodzić się na te „wczasy". Mogłam, ale co bym ugrała? Przymusową psychoterapię i niekończące się fochy Majki, bo gróźb, że trafię na dłuższy pobyt na oddział psychiatryczny nie biorę poważnie. Żaden psychiatra nie zdiagnozowałby u mnie choroby psychicznej i nie wydał takiego skierowania. Nawet Artur nie zdołałby tego załatwić, poza tym wątpię, by zechciał, zawsze odbierałam go jako racjonalnego faceta. Patologia osobowości – zdiagnozowała mnie pewna antypatyczna pani psycholog, wcześniej wysłuchawszy, z łagodnym uśmiechem na twarzy, historii mojego życia, którą w przypływie naiwnej wiary w ludzi, jej opowiedziałam.

Co oni wszyscy, kurwa mać, o mnie wiedzą!

W ciągu ostatnich tygodni stoczyłam walkę serca z rozumem i przegrałam. Wybrałam mniejsze zło. Mam nadzieję, że Majka ochłonie, zmądrzeje i za kilka tygodni zacznie postrzegać mnie inaczej. Normalnie.

Będę okropnie tęsknić za Milą.


- Spóźniłeś się... tydzień – mówię z wyrzutem.

- Przykro mi, pewnych spraw nie dałem rady ogarnąć wcześniej. Było aż tak źle? - dopytuje Peter z udawaną, a może prawdziwą, troską.

- Majka zachowywała się jak nawiedzona wariatka – kwituję cierpko.

Peter tego nie komentuje. W milczeniu umieszcza moją walizkę w bagażniku. Stoję i obejmuję się ramionami.

- Wsiadaj – zachęca.

- Ile to potrwa? - zadaję pytanie.

- Co takiego?

- Ten przymusowy urlop.

- Nie marudź. Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi. Z tego, co widzę, rzeczy wzięłaś dość na dłuższe wakacje – poklepuje walizkę i zamyka bagażnik.

A potem obejmuje mnie ramieniem i całuje przelotnie w policzek.

- Wsiadaj. Zimno jak diabli.

- Co będziemy tam robić w taką pogodę? - dopytuję, siedząc już w samochodzie.

- Będziemy nie wychodzić z łóżka – śmieje się i puszcza mi oko.

A niech go szlag. Oczywiście, w jego mniemaniu, seks dostanie w pakiecie.


- Jeśli źle się czujesz, możemy się zatrzymać – odzywa się Peter po dłuższej jeździe w milczeniu.

- Nie mam choroby lokomocyjnej – zapewniam dość oschle. - Skoro się nie odzywam, nie oznacza to od razu, że coś ze mną nie tak.

- Nie, oczywiście, że nie – reflektuje się. - Pomyślałem tylko, że może nie czujesz się najlepiej.

Ostatnie możliwe miejsceHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin