Część 9. Jesień 2018

119 22 13
                                    


Za dużo dziś na niego spadło. Natłok usłyszanych tego dnia rewelacji nie daje mu spokoju. Dochodzi druga w nocy, a Peter nie może zmrużyć oka. Rzuca się w hotelowym łóżku niczym ryba wyrzucona na brzeg. Zwykle nie ma problemów ze snem, tym razem czuje dziwny dyskomfort, który uniemożliwia mu znalezienie właściwej pozycji, ucisk w piersiach, duszność.

Wreszcie zapala lampkę przy łóżku, siada i stara się uspokoić oddech.

Najwyższa pora wracać do domu. Odpocząć od tego wszystkiego. Od niej. Od Julii. Od sposobu, w jaki zaczyna, świadomie lub nie, zawłaszczać jego uwagę, zajmować myśli.

Przypomina ją sobie, siedzącą w kuchni z kubkiem herbaty w dłoniach, owiniętą kocem. Taką... zagubioną, wystraszoną, absolutnie nie pasującą do słów plynących z jej ust...

Jej blizny. Zauważył je, kiedy rozlała herbatę i odruchowo podciągnęła rękawy bluzy, kiedy ścierała stół ręcznikami kuchennymi. Wie, że zadała je sobie sama, Lisbeth nosiła podobne. Możliwe też, że te, które zauważył na przedramionach, nie były najgorsze.

Troje dzieci, każde z innym facetem. Psia mać. Jak jakaś pusta lala, celebrytka od siedmiu boleści.

Tamten facet, Kiliński. Jak bardzo trzeba być głupią i zdesperowaną gęsią, by uciąć sobie romans z tak prymitywnym, żałosnym gościem?

Herrgott...

Nie, nie zamierza jej współczuć.

Sama sobie nawarzyła tego piwa, idiotka, to teraz musi je wypić.

Żal mu dzieciaka. Przerabiał podobną sytuację na własnej skórze i wie, że takie rzeczy bolą potem latami. Pozostaje nieuleczalny żal, gniew, rana w sercu, która nie chce się goić.

I jeszcze Wiktoria, to też nie daje mu spokoju. Dlaczego mu nie powiedziała? Przecież pomógłby jej, przyjechał, opłacił całodobową opiekę, jeśli tego potrzebowała. Spędziła ostatnie miesiące życia w takim miejscu, sama, wśród obcych ludzi.

W tej sprawie Julia też się nie popisała...

Psia krew. Znów za późno.

Kładzie się na powrót na łóżku. Ma przed sobą siedem godzin jazdy samochodem, musi się przespać. Właściwie mógłby skorzystać z każdego innego środka lokomocji lub po prostu zabrać ze sobą kierowcę, ale lubi prowadzić auto. Zawsze sprawiało mu to dużą przyjemność, wyciszało go, pozwalało w spokoju przemyśleć różne sprawy. Wszędzie indziej otaczali go ludzie.

Po latach uświadamia sobie, że jego zamiłowanie do samotnych podróży samochodem ma też inny wymiar.Przez wiele lat nie miał domu w prawdziwym tego słowa znaczeniu, nie miał miejsca, które mógłby jednoznacznie określić jako swoje, tak samo jak nie jest ani Niemcem, ani Polakiem i skutkiem tego najlepiej czuje się w podróży. Gdzieś pomiędzy...

„Jesteśmy kimś pomiędzy" - mawiał stryj Jan.

Czy Niewiadów mógłby to zmienić?

Mrzonki – myśli ze złością. Urojenia i wymysły starego, samotnego faceta. Musi zaprzestać użalania się nad sobą.

Ma przecież dom, w Brandenburgu, wygodny i elegancki, z widokiem na rzekę, obiekt podziwu i zazdrości przyjaciół i wrogów.

Mało kto wie, że Peter projekt tego domu oparł na jednym z ostatnich szkiców starego drania, niesamowitej, neomodernistycznej wizji, która praktycznie wymagała tylko niewielkiej korekty, by dostosować ją do współczesnych wymogów.

Stary był piekielnie utalentowany. Ranny w czasie wojny, w znacznym stopniu utracił władzę w prawej ręce, nauczył się rysować precyzyjnie lewą i pracował niemalże do ostatnich dni życia.

Ostatnie możliwe miejsceWhere stories live. Discover now