Igor nie pojawia się ani nazajutrz, ani kolejnego dnia. Dochodzę do smutnego wniosku, że mój mały braciszek wreszcie dorósł, rozgryzł mnie i stał się odporny na moje manipulacje. Zarazem martwię się, że cały ten niepotrzebny cyrk z moim rzekomym samobójstwem, który eskalowała moja kochana córeczka, faktycznie podkopał jego zdrowie psychiczne, choć w trakcie naszej ostatniej rozmowy telefonicznej nic na to nie wskazywało.
Nie lubię siedzieć bezczynnie i czekać, więc wybieram się w spacer na nadziei, że spotkam Jerzego Warysa z psem. O wiele rzeczy chciałabym go zapytać. Oczywiście, Moritz mi odradza, rzucając nawet jakąś irracjonalną uwagę, że okolica jest niebezpieczna. Prycham wzgardliwie, gdyż w moim przekonaniu jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jedna swastyka wysmarowana na płocie nie powoduje, że okolica staje się niebezpieczna. Stanowczo nie zgadzam się, by mi towarzyszył i tym razem nie nalega, bo wybiera się na komisariat. Idę sama.
Niestety, nie spotykam Warysa. Tą samą drogą, co zwykle, docieram w okolicę wieży. Jest w tym miejscu coś dziwnego, magnetycznego, jakaś siła, która mnie przyciąga. Domyślam się, że gospodyni na plebani znów mnie przepędzi, więc z żalem skręcam w kierunku kościoła. Mam konkretny cel: ulicę Ogrodową. Tym razem wspomagam się nawigacją w telefonie. Wpatrzona w ekran, niemal zderzam się z postacią zmierzającą w moim kierunku. Odskakuję w ostatniej chwili.
- Przepraszam bardzo - dukam i podnoszę wzrok.
Przemykam spojrzeniem po czarnej tkaninie, wyżej jest koloratka... cholera, to ksiądz... a dalej lekki uśmiech i oczy okolone siateczką zmarszczek.
- Ach, ta współczesna młodzież, ciągle wpatrzona w ekrany – pomrukuje kapłan z wyraźnym rozbawieniem.
Oczywiście, sugestia, nawet żartobliwa, że jestem młodzieżą, powinna mi pochlebiać.
- Szukam ulicy Ogrodowej – wyjaśniam. – Może ksiądz mógłby mi pomóc, to chyba gdzieś w okolicy?
- Na skrzyżowaniu prosto, a potem w prawo za sklepem spożywczym. Tam nie pokazuje? – wskazuje na mój telefon.
- Mam problem z ustaleniem, gdzie aktualnie jestem – przyznaję.
- Jednym słowem, bezużyteczne ustrojstwo – puentuje kapłan. – Dobra, papierowa mapa zawsze się przydaje.
- Ma ksiądz rację. Tylko gdzie ją kupię? – podejmuję powątpiewająco - Kto dzisiaj, w ogóle, korzysta jeszcze z papierowych map?
- Na skwerze przed kościołem wisi tablica z planem wsi – informuje kapłan.
- Naprawdę? Nie zauważyłam. Przechodziłam tamtędy kilka dni temu, w drodze na cmentarz.
- Szuka pani kogoś konkretnego? – pada wreszcie to upragnione pytanie.
- Tak, pana Tomasza Warysa.
- To na cmentarzu za wcześnie go szukać.
- Wiem, wiem, oczywiście – zapewniam pośpiesznie. - Pan Jurek Warys podał mi adres, ale zapamiętałam tylko nazwę ulicy. Taka za mnie gapa. Miałam nadzieję, że spotkam pana Jurka na spacerze z psem i dopytam, ale jakoś ostatnio nie mam szczęścia. Bo widzi ksiądz, ja jestem...
- Wiem, kim pani jest, choć nazwiska nie znam i w kościele ani razu pani nie widziałem. Mieszka pani w oficynie dworu – odpowiada, a po chwili wahania dodaje, jakby gwoli wyjaśnienia. - Mam gosposię, która widzi i wie wszystko.
- Nazywam się Julia Wilkanowicz – przedstawiam się, pomijając uwagę o nieobecności w kościele.
- A ja jestem proboszczem – informuje kapłan. - Jurka Warysa trzy dni temu zabrali do szpitala. Niewydolność krążenia związana z pylicą węglową, na którą cierpi od lat. Tomasz mieszka na Ogrodowej pod numerem pięćdziesiąt cztery, ale nie jest to dobry czas na wizytę.
YOU ARE READING
Ostatnie możliwe miejsce
General FictionSpotkanie dwojga dojrzałych i obarczonych bagażem bolesnych doświadczeń ludzi. Kobieta po przejściach, femme fatale z przypadku. Starzejący się mężczyzna, na którego całym życiu zaważyła tajemnica z przeszłości i tragiczny los jego rodziców. Nie...