Część 2. Jesień 2018

181 25 24
                                    


- Ciekawe, czego chce ten stary piernik – pomrukuje Igor.

Siedzimy w mojej kuchni, nad stygnącymi kawami. Doświadczam podwójnego kaca – fizycznego, po wczorajszym przedawkowaniu kolorowych drinków w pewnym barze na Kazimierzu i moralnego, związanego z niespodziewanym udziałem Petera Geista w moim samoupodleniu.

- Może nawiązać normalne, rodzinne relacje? - podsuwam, choć sama w to nie wierzę.

Usiłuję usystematyzować wszystko, co wiem o Peterze i muszę przyznać, że jest tego niewiele. Ukochany, młodszy brat Wiktorii, z którym widywała się rzadziej niż sporadycznie i który nie raczył przyjechać na pogrzeb siostrzeńca. To coś mówi o człowieku, a jednak nie chcę go przekreślać a priori. Miał barwne życie, jeżeli można w tym słowie zamknąć nałogowe zawieranie małżeństw oraz fakt, że kogoś innego uważał za swojego ojca, ktoś inny był nim naprawdę, a jeszcze ktoś inny go wychowywał.

I nie byłoby w tym nic aż tak działającego na wyobraźnię, gdy nie fakt, że jego biologicznym ojcem był pewien stacjonujący w Polsce w czasie wojny wysoki rangą oficer SS. I nie była to bynajmniej romantyczna, wojenna miłość. Nadal nie byłoby w tym nic aż tak szokującego, gdyby nie fakt, że owy nazista dożywszy szczęśliwie sędziwego wieku, nie pociągnięty do odpowiedzialności za swoje czyny, umierając we własnym, wygodnym łóżku, w ostatnim przebłysku przyzwoitości zapisał Peterowi cały swój, znaczny majątek. Synowi, którego nigdy w życiu nie widział na własne oczy.

- Jak mówią w tym mieście: kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to zwykle chodzi o pieniądze – podsuwa Igor z cynicznym uśmieszkiem.

Dziś – ponieważ odczuwam kaca i wciąż przykry stan odrętwienia po pogrzebie Wiktorii – Igor działa mi na nerwy jak mało kiedy.

- Zmień repertuar swoich mądrości życiowych, bo te stają się zbyt oklepane – puentuję miażdżąco. - Peter ma z pewnością dość pieniędzy, by nie polować na spadek po Wiktorii.

- On może nie, ale my moglibyśmy zapolować na jego. O ile pamiętam, jest bezdzietny, nie ma żadnych spadkobierców? - dopytuje. - Może faktycznie warto nawiązać z nim bliższe, rodzinne relacje?

- Igor, jesteś męczący i monotematyczny – pomrukuję niechętnie.

Po wczorajszych ekscesach wciąż boli mnie głowa.

- Nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, że życie obeszło się z nami bardzo niesprawiedliwie, siostra? - ciągnie mój brat niestrudzenie. - Nigdy nie mieliśmy dość pieniędzy, by nie martwić się o szereg prozaicznych spraw, o które taki wujek Peter martwić się nie musi. Nie pomyślałaś nigdy, że nasz ojciec dał dupy, przeprowadzając się do tego zimnego i nieprzyjaznego kraju? Że zamiast truć się smogiem, moglibyśmy mieszkać na jakiejś malowniczej wysepce na Morzu Egejskim, hodować cytryny i czesać kasę z turystów?

- Oliwki – poprawiam. - Nie lubię cytryn.

- Niech ci będzie, oliwki, ale ten gatunek, który rośnie na drzewach od razu bez pestek i nadziewany anchois...

Urywa swoją błazenadę, bo w progu staje Majka. Mina mu rzednie.

- Cześć – mówi Majka.

- Cześć – odpowiada zdawkowo i ucieka wzrokiem.

Napięcie w kuchni zaczyna osiągać poziom przewyższający stężenie pyłu zawieszonego PM2,5.

- Nie wiedziałam, że dziś przyjdziesz – dodaje Majka, nie patrząc na niego.

- Ja też nie wiedziałem, dopóki nie przyszedłem – odcina się Igor błyskawicznie. - Chciałem się przekonać, jak twoja matka się trzyma, no i okazało się, że poza kacem nic jej nie dolega.

Ostatnie możliwe miejsceWhere stories live. Discover now